Artykuł w Magazynie Akwarium
Posty: 8
|Strona 1 z 1
Artykuł w Magazynie Akwarium
Przedstawiam artykuł dotyczący akwaponiki, zamieszczony w numerach 2 i 3/2013 w Magazynie Akwarium. Wiem, że część z Was czytała ten tekst.
Zamiast wstępu
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
Źrodło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Krowa.jpg
Autor: Selena von Eichendorf
Zastanawiają się Państwo zapewne, dlaczego artykuł w czasopiśmie poświę-conym akwarystyce zaczyna się od fotografii krowy? Coś się komuś pokręciło? Czyż nie jest to artykuł do „Krowa Polska”? Nie wiem, czy takie pismo istnieje, ale skoro mamy „Koń Polski” lub „Łowiec Polski” to może też jest i coś o krowach?
A jednak jest nie tak bardzo karkołomny związek pomiędzy krową a akwarium, co postaram się wykazać. Dawno temu, w latach 60. wszystkie wakacje spędzałem na wsi, takiej bardzo tradycyjnej, na ścianie wschodniej, u babci i dziadka. W gospo-darstwie były wszystkie zwierzęta domowe, które zapewniały byt rodzinie: świnie – mięso na szynki, kiełbasy i słoninę na skwarki oraz skórę na podeszwy butów, krowy – mleko, śmietanę, masło, zsiadłe mleko, w misce którego włożona pionowo łyżka trzymała pion bez dotykania, a na smutnym końcu dawały skórę do różnych zasto-sowań, konie – zastępowały współczesne silniki, owce – wełnę do produkcji tkanin, kury – jajka, kurczaki na rosół, bo o knorrach wtedy nikt nie słyszał, a w końcu same trafiały do rosołu, pszczoły – lekarstwo na wszystkie dolegliwości - miód. Nic się nie marnowało. Całe to towarzystwo z jakiegoś powodu potrzebowało jeść. Jeżeli nie dostało na czas jedzonka, wieczorną ciszę rodem z „Nad Niemnem” rozdzierały ryki, kwiki, rżenia i gęgania. I tylko gdakania nie było słychać, bo kury szły spać z kurami (za to, co się działo bladym świtem, Jumbo Jet to przy nich trel słowika – masakra).
Podlasie – „piaski, laski i karaski”. Gleby marne - to co wyrośnie musi wykar-mić stwory z poprzedniego akapitu - żyto, owies (o pszenicy zapomnieć – za słabe gleby), gryka, (dla pszczół), grzyby (duuuużo), jagody, poziomki i maliny na zimę i oczywiście wszech panujące ziemniaki, do tego len na tkaniny oraz konopie (!!!) na tkaniny, nici, sznurki, powrozy i liny. Prądu oczywiście nie było, bo dziadkowie mieszkali na kolonii. Jedną z nielicznych rzeczy, którą musieli kupować w pobliskim Gródku (Haradok w miejscowym języku) była nafta do tzw. fanarów i lamp naftowych. Wodę ręcznie czerpali ze studni – jakieś 20 m głębokości. Jestem pewien, że żaden filtr RO nie jest w stanie zapewnić parametrów tamtej wody.
Każdego wieczoru wraz siostrą przeprowadzaliśmy krowy z pastwiska do do-mu. To wtedy, we wczesnych latach dzieciństwa zauważyłem, że na łące, gdzie kro-wy pozbyły się zbędnych produktów przemiany materii trawa jest wyjątkowo bujna. Tamte wspomnienia i doświadczenia sprawiły, że kiedy zupełnie przypadkiem zajęli-śmy się wraz z żoną akwarystyką podążyliśmy w kierunku akwaponiki. Przypadkiem, ale o tym będzie później.
Czym jest akwaponika?
Nie ma chyba prostszej odpowiedzi niż ta – nowatorską, innowacyjną, nowo-czesną, superekologiczną gałęzią rolnictwa, w której od kilku lat przodują Australij-czycy i Amerykanie. Czym jest akwaponika w akwarystyce? No właśnie – jest czymś, do czego wytrawni akwaryści podchodzą jak pies do jeża, ale po kolei.
Jeżeli w miejscu, w którym krowa, koń, owca i każdy inny roślinożerca postawił kupę zielsko zaczyna rosnąć, jak szalone, to nasi przodkowie to szybko zauważyli tysiące lat temu i potrafili to wykorzystać. Ale niektórzy z tych przodków nie mieli tyle szczęścia, by mieszkać w częściach świata, gdzie rośnie trawa – na przykład pusty-nie Babilonu.
Wiszące ogrody Semiramidy
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami… (ciąg dalszy wszyscy znamy), było sobie królestwo Babilonii z największym wówczas na świecie miastem, Babilo-nem. Było to w VI wieku przed naszą erą. Królestwem rządził równie romantyczny, co i porywczy król Nabuchodonozor II (ciekaw jestem, jak nazywała go mama, kiedy był jeszcze malutki?).
Porywczy, bo zanim jeszcze został królem, pobił armię faraona Necho II. Po-tem już było z górki – podbił Syrię, Palestynę i część Fenicji. Próbował jeszcze z Egiptem, ale mu nie wyszło. Żeby to sobie jakoś zrekompensować poprowadził armię na stolicę Królestwa Judy - Jerozolimę, zdobył miasto, króla Joakina wraz z jego świ-tą oraz proroka Ezechiela zabrał do Babilonu, na tronie osadził niejakiego Sedecja-sza, a kiedy ten niewdzięcznik 10 lat później się zbuntował, nasz porywczo – roman-tyczny bohater, król Nabuchodonozor II tak się wkurzył, że w 588 roku p.n.e zburzył Jerozolimę, a że wielce humanitarny był, większość mieszkańców miasta zabrał na wycieczkę do nieodległego Babilonu. Tak się zaczęła niewola babilońska Żydów, barwnie opisana w Biblii, ale to już zupełnie inna bajka.
Zasada, że nikt nie jest doskonały dotyczyła także Nabuchodonozora II – król miał też i romantyczną stronę swojej duszy. Zakochał się w niejakiej Amytis, o której źródła historyczne niewiele mówią oprócz tego, że była bardzo piękna i pochodziła z Medii, gdzie było górzysto i zielono. Po ślubie zamieszkała w Babilonie, gdzie było płasko i beżowo. Nikt nie wie, jakich sposobów użyła (można się tylko domyślać), że przekonała króla do stworzenia i podarowania jej budowli, która miała przypominać miejsca z młodości. Mąż tak się postarał, że od czasów Aleksandra Wielkiego zali-czono tę budowlę do siedmiu cudów starożytnego świata. To tak jakby dziś zakocha-ny władca zbudował i podarował swojej wybrance hotel Burj al-Arab razem z Palm Islands razem wzięte, choć jeszcze nie są zaliczone do siedmiu cudów współcze-snego świata.
Wiszące ogrody Babilonu opisywał Herodot, a także późniejsi historycy. Nikt z nich niestety nie miał talentów rysunkowych, stąd ich wygląd znamy tylko z dawnych wyobrażeń. Wykopaliska pozwalają przypuszczać, że była to budowla o charakterze tarasowym, gdzie woda spływała grawitacyjnie z najwyższych do najniższych tara-sów. Tarasy stanowiły duże koryta, obsadzone zwieszającą się roślinnością, co spra-wiało wrażenie roślin zawieszonych w powietrzu. Woda, jako substancja nieorga-niczna, kompletnie nie podlegająca teorii ewolucji Darwina, jest niereformowalna. Od zarania wszechświata ma jedną wadę – w połączeniu z siłą grawitacji wciśnie się w każdą szczelinę. Inżynierowie Nabuchodonozora II doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Nie mając pod ręką folii, silikonów, uszczelniaczy i innych cudów współcze-snej chemii radzili sobie za pomocą dostępnych wówczas środków. Znali już smołę i blachę ołowianą – to musiało wystarczyć. Smołowali dna koryt, pokrywali je blachą ołowianą (dla pewności), pokrywali warstwą ziemi, tak ok. 2 m, w którą wsadzali ro-śliny i wpuszczali wodę. Babilon leżał w miejscu, gdzie Eufrat rozdziela się na kilka odnóg, co pozwoliło brać wodę z rzeki. No i teraz wracam do krowy.
Eufrat ma 2 700 km długości. W swoim górnym biegu zbiera to, co wydala wodna i okołowodna fauna i flora oraz reszki stworzeń, które są już u Abrahama na piwie. Bakterie, drożdże, grzyby i inne nieestetycznie wyglądające pod mikroskopem żyjątka przetwarzają to świństwo na pyszne jedzonko dla innych stworzonek. Ta gi-gantyczna „krowia kupa” wpływa do Zatoki Perskiej, mijając po drodze Babilon. Inży-nierowie Nabumochodozora II potrafili za pomocą zmyślnych urządzeń podnieść tę smaczną dla roślin wodę do góry i przepuścić ją przez system tarasów. Z mojego, czysto inżynierskiego punktu widzenia najbliżej prawdy jest wyobrażenie przedsta-wione poniżej, chociaż nie do końca – nic tu nie wisi, nie zwiesza się ani nie przypo-mina wiszących ogrodów. Technicznie – do zrobienia w granicach ówczesnych moż-liwości, estetycznie – nie wyobrażam sobie, by można było zaliczyć tę piramidę typu schodkowego do jakichkolwiek cudów.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
02. Wiszące ogrody Semiramidy rekonstrukcja.jpg
Źródło: http://pieknemiejsca.wordpress.com/2009 ... -babilonu/
Ale czemu się tu dziwić, jeżeli współcześni badacze mają do dyspozycji jedynie ruiny, które dziś wyglądają tak i jeszcze gorzej, bo fotka pochodzi z lat 50.:
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
03. Wiszące ogrody Semiramidy ruiny.jpg
Źródło: http://pieknemiejsca.wordpress.com/2009 ... -babilonu/
Nota bene, byłem tam i widziałem ruiny na własne oczy w 1982 roku, kiedy ja-ko niespełna trzydziestoletni młodzieniec pracowałem jako wykładowca na Uniwersy-tecie Bagdadzkim. Niestety, w kraju rządzonym przez Saddama Husaina tylko wize-runków zakazu fotografowania było nieco mniej, niż portretów przywódcy narodu i z tego okresu mojego życia wyniosłem tylko jedną fotografię, zrobioną w moim miesz-kaniu i przemyconą (!) przez granicę w drodze powrotnej do kraju. Szkoda.
Chinampas
O ile akwaponiczne zapędy króla Nabuchonodozora można zaliczyć do eks-trawagancji bogatego i zakochanego do szaleństwa męża (która współczesna żona nie marzy o takim facecie?), o tyle tysiące kilometrów od Babilonu i setki lat później pojawiło się imperium, dla którego akwaponika była podstawą egzystencji, ale po kolei.
Jako mały chłopiec zaczytywałem się w powieściach Karola Maya o szlachet-nym wodzu Apaczów Winnetou. W tym czasie, za głębokiej komuny mój tata miał tzw. subskrybcję na kolejne tomy Wielkiej Encyklopedii Powszechnej wydawanej przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe w latach 1962-1970 (12 tomów plus su-plement). Nadejście każdego tomu było dla mnie świętem – z młodzieńczą nabożno-ścią kartkowałem pachnący farbą drukarską każdy tom – strona po stronie. Tak chło-nąłem wiedzę. Szok przeżyłem, kiedy przyszedł tom z literą M, „May Karol”. Nie przyjmowałem do wiadomości, że facet nigdy nie był na „dzikim zachodzie”, wszystko sobie wymyślił, a Amerykę odwiedził dopiero w 1908 roku. Moje wyobrażenia o In-dianach legły w gruzach. Następną cegiełkę do ruiny dołożyła powieść „Ostatni Mo-hikanin”, której w złości nie doczytałem do końca, a potem masochistycznie zaim-plantowałem sobie wiedzę z encyklopedii o Mayach i Aztekach, którzy, ku mojemu zdumieniu też byli Indianami. Potem było jeszcze gorzej – na studiach pokazano nam cuda architektury imperium Mayów i Azteków. Cywilizacje te nijak miały się do wy-obrażeń o „dzikich”, wyniesionych z westernów.
Pierwszy, pisany dokument aztecki pochodzi z czasów średniowiecznych. Opisuje dzieje Azteków. W skrócie: szli z północy Ameryki, może było tam za zimno, może inne plemiona dawały im popalić, a może z jedzeniem było kiepsko – nie wia-domo - natknęli się na kamienną głowę, która do nich zagadała, obiecała złote góry pod warunkiem, że zabiorą ją ze sobą, więc uznali ją za boga, którego imienia nawet nie próbuję zapamiętać (Huitzilopochtli), choć wielu moich kolegów akwarystów sypie jak z rękawa łacińskimi nazwami, znacznie trudniejszymi do zapamiętania. Otóż ci Aztekowie nieopatrznie zabrali ciężar ze sobą. Za namową „głowy” osiedlali się to tu, to tam, aż w końcu po dwustu latach „głowa” się zdecydowała – wyspa na jeziorze Texcoco. Wyboru dużego nie mieli, bo tereny wokół otaczało imperium Tepaneków, dla których Aztekowie byli zwyczajnymi barbarzyńcami, a że trzeba było od czegoś zacząć, Aztekowie zbudowali na wyspie miasto Tenochtitlan, które w dzisiejszym rozumieniu było rybacką wioską. Jeszcze w XIV wieku niewiele znaczyli wobec potę-gi Tepaneków, będąc ich wasalami. Kiedy na początku XV wieku na tronie tapanec-kim zasiadł „Przepaska Biodrowa” (w końcu jakieś odniesienie do Karola Maya), wpadł na pomysł, by zaciukać młodego szefa Azteków, „Dymiącą Tarczę”. Tak to wkurzyło Azteków, że powołali nowego władcę, „Obsydianowego Węża” i po roku ciężkich walk Tenochtitlan uzyskało niepodległość. Potem sprzymierzyli się z innymi plemionami i przyłożyli wszystkim, łącznie z sojusznikami, opanowując Dolinę Mek-syku. Kiedy w 1449 przyszła powódź, rok później fala mrozów, a jeszcze rok później susza, sąsiedzi Azteków zaczęli padać z głodu, ale nie Aztekowie – mieli założone wielkie składy żywności.
W końcu wracam do akwaponiki. Kiedy Aztekowie osiedlili się na wyspie, a ra-czej licznych wyspach jeziora Texcoco, zaczęli od razu zakładać tzw. chinampas – dziś nazwalibyśmy to ogródkiem warzywnym. Skąd znali ten rodzaj rolnictwa, nie widomo. Technika chinampas, wg udokumentowanych źródeł znana jest od co naj-mniej X wieku n.e. Na płytkich wodach jeziora wokół wysp budowali z wikliny i trzciny prostokątne koszyki, utwierdzone w narożnikach do dna. Miały ok. 90 m długości i od 4 do 9 m szerokości. Koszyki wypełniano mułem, osadami z jeziora i gnijącymi rośli-nami. Pomiędzy koszami pozostawiano odstępy, umożliwiające pływanie łodziami. W to świństwo sadzono rośliny – kukurydzę, fasolę, pomidory, paprykę chili, dynie (czy miłośnikom kuchni meksykańskiej z czym się to nie kojarzy?) i kwiaty – coś dla du-cha. Obserwując pastwisko z krowimi kupami, łatwo jest zauważyć analogię. Dla „wzmocnienia” efektu i z braku innej możliwości odchody ludzi z miasta Tenochtitlan odprowadzane były również do jeziora, resztę zapewniało słońce, płytka woda i poło-żenie geograficzne – do czterech upraw w roku (!!!)
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
04. Chinampas
Źródło: http://historystuff.net/chinampas/
Potem, w XVI wieku zajrzał w te rejony wraz z 500 kolegami Hernán Cortéz i przemielił całe imperium w trymiga. Kolejni jego hiszpańscy koledzy, widząc jak obfite zbiory przynoszą chinampas postanowili je jeszcze zwiększyć – trzeba przecież było czymś wykarmić te zagony opancerzonych żarłoków ze Starego Świata. Wpadli na pomysł tyleż prosty, co doniosły w swoich konsekwencjach – osuszyć jezioro. Po co bawić się w jakieś tam kosze, gdy wystarczy zasiać ziarno na dnie jeziora? Texcoco leży na wysokości ponad 2000 m n.p.m. Jaki problem spuścić wodę, i wykorzystać żyzną w ich mniemaniu glebę? Jak pomyśleli tak i zrobili, efekt – zero. Gleba pod jeziorem okazała się zbyt zasolona. Nie rozumieli subtelnej różnicy pomiędzy krowią, a rybią kupą. Tę pierwszą od wieków umieli wykorzystać, tej drugiej już nie. Zabrakło ówczesnego Steve’a Jobs’a i jego dewizy – „think different”.
Jak zepsuć akwaponikę, czyli początki
Na tak postawione pytanie jest prosta odpowiedź – przefajnować, jak Hiszpa-nie w Nowym Świecie.
Zawsze z żoną kochaliśmy koty i zawsze jakieś sierściuchy z nami mieszkały. Pięć lat temu, po urodzeniu się naszej drugiej córeczki jakieś fatum zawisło w powie-trzu. Żona dusiła się w nocy od kaszlu, dziewczynki też miały problemy z oddycha-niem; wizyta u pani doktor, przedziwne testy polegające na nakłuwaniu skóry, potem nierefundowane przez NFZ, koszmarnie drogie badania krwi i w końcu diagnoza – uczulenie na sierść zwierząt, pyłki brzozy (przecudnej urody rośnie za oknem) oraz innych miłych dla oka, a paskudnych dla płuc roślinek. Jakby tego było mało, do peł-nej mapy uczuleń doszły jeszcze składniki wielu przepysznych potraw z kakao na niechlubnym czele. Wyrok pani doktor w białej todze, w obliczu niepodważalnych dowodów był nieubłagany – wyprowadzić kota z domu. Kakao przyjęło wyrok z po-korą, ale kot zabiegał bezskutecznie zresztą o apelację. W trakcie „procesu” zdespe-rowana babcia niczym adwokat diabła nieśmiało zapytała – to jakie zwierzątka moż-na trzymać, przecież dzieci potrzebują kontaktu z innymi żyjątkami? Odpowiedź była jasna i jednoznaczna tak bardzo, że wszelkie dalsze próby ratowania kota nie miały sensu – wszystkie, które nie mają sierści ani piór.
Krokodyle nie wchodziły w grę z wiadomych powodów, robaki też nie, bo rażą moje wysublimowane poczucie estetyki, mikroby może są i fajne, ale widoczne tylko pod mikroskopem, insekty z kolei mogą być przyczyną wielu groźnych chorób, po-dobnie jak palenie, o czym ostrzega na każdej paczce papierosów minister zdrowia, więc nad czym tu deliberować - wybór był ograniczony. Decyzja babci była prosta – rybki. Pewnego kwietniowego popołudnia 2010 roku zadzwoniła do mnie i poprosiła o pomoc. Zięć ze mnie spolegliwy, więc pojechałem pod wskazany adres – piwnica pawilonu handlowego, sklep zoologiczny, a w nim smród jak z przysłowiowej mu-rzyńskiej chaty. Babci to jakoś nie przeszkadzało, kiedy z dumą pokazała swój zakup dla naszych córeczek – szklana kula, ok. 5 l pojemności. Prawdziwe cuda były w środku – jakieś żywe, bajecznie kolorowe rybki sztuk 5, centralnie umieszczona pla-stikowa roślinka i mieniące się wszystkimi barwami tęczy szklane (jak się później okazało) kulki. Ponieważ babcia jest „autobusowa”, na mnie spoczął zaszczytny obowiązek przewiezienia tej menażerii do domu. Mam jakąś przedziwną awersję do plastiku, więc jeszcze w sklepie nieśmiało zapytałem właścicielkę, czy nie można by wymienić tego cudu chińskiej technologii na coś „bardziej naturalnego”. Pani szybko przeliczyła na kalkulatorze, by wyszło jej na zero i w swojej nieskończonej wspania-łomyślności, z delikatnością godną mrocznej strony pożądania wyjęła plastikowe straszydło, zastępując je żywą roślinką. Wdzięczność moja była tak wielka, że z wra-żenia zdążyłem zapytać tylko o nazwę rybek, pomijając roślinkę (do dziś nie wiem, co to było), odpowiedź – gupiki. Wtedy nic mi to nie mówiło, a ponieważ jedną z pod-stawowych zasad zapamiętywania człowieka inteligentnego, za którego z bardzo rzadka się uważam jest kojarzenie, więc by zapamiętać skojarzyłem – „głupiki”.
Tamtego popołudnia byłem akurat w niezłej kondycji umysłowej, więc po przywiezieniu kuli z rybkami i roślinką do domu, zacząłem szukać w internecie infor-macji o „jakichś tam gupikach”. Wszyscy to chyba znamy – wrzucasz do googla jed-no hasło, za nim idą kolejne itd. Rodzina była zachwycona nowymi mieszkańcami, zwłaszcza dzieci były podekscytowane. Już po godzinie surfowania w sieci podjęli-śmy decyzję – przecudnej urody kulki idą won. Zostało nam trochę żwiru z budowy - kilka wizyt na forach, tzw. dobre rady, gotowanie i płukanie żwirku i już ok. 20:00 w kuli było naturalne dno i prawdziwa roślinka – full wypas, jak nam się wtedy wydawa-ło.
Dzieci zaliczyły kąpiel i poszły spać, żona poszła w objęcia Morfeusza, za-miast w moje (tym razem nie byłem zazdrosny), a mnie czekała pierwsza z wielu nie-przespanych nocy, spędzonych na surfowaniu w sieci. W pierwszej wersji to zdanie brzmiało: „Dzieci zaliczyły kąpiel i poszły spać, żona też odpadła, jak tynk od mokrej ściany, a mnie czekała pierwsza z wielu nieprzespanych nocy, spędzonych na surfo-waniu w sieci”. Pomyślałem jednak, że może się obrazić; żona oczywiście, nie ścia-na.
Po tej pierwszej nocy okazało się, że potrzebne są jakieś pompy, jakieś napo-wietrzanie, termometr, jakieś testy do wody, technika CO2, że są jakieś biotopy, sło-wem – szok. Ok. 5:00 rano wyciągnąłem pierwszy wniosek – wywalić tę nieszczęsną kulę i kupić prawdziwe akwarium. Tego samego dnia po południu kupiliśmy owalne mini akwarium Aquaela 25 x 25 x 41 cm z pokrywą, filtr, termometr, grzałkę, kilka roślinek, cztery sumiki szkliste i trzy platki. Na większy baniak nie było mnie akurat stać, a i tak już to był dla nas ocean. Nie muszę pisać o tym, że w ciągu paru najbliż-szych miesięcy popełniliśmy wszystkie możliwe grzechy początkujących akwary-stów, z których przerybienie było najlżejszym. To był początek mojego i mojej żony nowego hobby.
Czas mijał, wiosna pchała się do domu drzwiami i oknami, wieczorami pach-niała ziemia, za dnia ciszę mąciły coraz bardziej hałaśliwe muchy i pszczoły, nocą, by nie było za cicho, zastępowały je komary brzęcząc swoim nieznośnie wysokim C a ja, zamiast zająć się po pracy dziećmi, żoną, podziwianiem z tarasu widoku pradoliny rzeki Supraśl, z nieodłączną puszką piwa w ręce dla wyostrzenia zmysłów i wzmoc-nienia doznań, zacząłem ślęczeć po nocach w internecie. Szybko trafiłem na posty dotyczące hydroponiki, a ponieważ moja żona (kiedy jeszcze była narzeczoną) prze-prowadzając się do mnie przytaszczyła ze sobą mnóstwo mniejszych lub większych roślinek doniczkowych, z których wiele było wyższych ode mnie, a niewielkie miesz-kanie, w którym wtedy mieszkaliśmy przypominało dżunglę, od razu wiedzieliśmy, że filtracja hydroponiczna do akwarium to jest to. Dla mnie akurat hydroponika nie była czymś nowym. Niewielu Czytelników zapewne wie, że dawno temu, w słusznie mi-nionej epoce w połowie lat 80., doniczki do uprawy hydroponicznej wraz z instrukcją uprawy pojawiły się w kwiaciarniach (państwowych oczywiście). W sklepach spożyw-czych przysłowiowy ocet, prawie wszystko na kartki, a kwiaciarnie kryzys jakby omi-nął. Kupiłem to cudo, choć daleko jej było do współczesnych doniczek hydroponicz-nych, do tego wykosztowałem się na papirus (Cyperus alternifolius L.), wypłukałem żwirek, po czym całość zawiozłem Mamie w prezencie urodzinowym. Papirus przeżył Ją o kilkanaście lat, a anturium rośnie do dziś.
Nasze malutkie akwarium, mimo swoich niewielkich rozmiarów szybko stało się centralnym miejscem w salonie. W środku działo się znacznie więcej ciekawych rzeczy, niż w telewizyjnych operach mydlanych, a nawet w filmach akcji. Z punktu widzenia dobrych, akwarystycznych rad „szkiełko” stało w najgorszym z możliwych miejsc – w południowo-zachodnim oknie, za to na parapecie o szerokości 60 cm, otoczone licznymi roślinami doniczkowymi - taka namiastka dżungli, rozbudzająca zwłaszcza wyobraźnię naszych dzieci. Doświadczenia z tamtego okresu i wspomnia-ne wcześniej akwarystyczne grzechy, mogłyby stanowić materiał na osobny artykuł.
Wkrótce zaczęliśmy myśleć o czymś większym, znacznie większym. Inne miejsce niż to w oknie nie wchodziło w rachubę, docelowo po drugiej stronie szyby ma powstać ogród zimowy. Niestety, trzeba było wyciąć parapet, na którym stał Aqu-ael i roślinki. Musiałem w zamian zrobić w innym oknie półkę na kwiatki, duuużo kwiatków. Trzeba było szybko zaprojektować zbiornik, stelaż i system filtracji i … spędzić kolejne noce w internecie. Ilość dobrych rad udzielanych na forach, na któ-rych się zalogowałem, ilość sprzecznych opinii na ten sam temat, ogrom wiedzy, któ-rą musiałem szybko opanować powodowały, że kładłem się spać o świcie ze świa-domością, że im więcej wiem, tym mniej wiem. Ale – pierwsze olśnienie przyszło w momencie, gdy powiązałem akwaponię (choć jeszcze wtedy nie znałem tego termi-nu) z krowią kupą. Drugie, gdy trafiłem na artykuł o uprawie hydroponicznej zamiesz-czony na stronie internetowej czasopisma „Hasło Ogrodnicze”. Wtedy pierwszy raz dowiedziałem się o uprawie roślin metodą NFT, ale o tym dalej. Tam też po raz pierwszy znalazłem tajemnicze wtedy słowo „aquaponika”. Było to już po tym, jak zrozumiałem w końcu obieg azotu w przyrodzie.
Po kilku dniach moim ulubionym działem na forach stał się DIY. Kreatywność ludzi tam piszących godna jest niejednego Nobla, gdyby tylko mieli kasę na rozwija-nie swoich pomysłów, kto wie …? Każdej kolejnej nocy studiowałem pomysły i fotore-lacje wynalazców. Czegóż tam nie było – wymyślne sumpy, pokrywy do akwariów budowane z paneli podłogowych (sic!), filtry narurowe, filtry FBF, filtry podżwirowe (tłoczące lub odsysające i przy okazji dyskusje o „wyższości świąt Bożego Narodze-nia nad świętami Wielkiej Nocy”, systemy napowietrzania i cała masa innych „paten-tów”, które budziły mój nabożny podziw. Pomijam technikę oświetleniową, bo moja wiedza w tym zakresie skończyła się na etapie fizyki w szkole średniej, a tu nagle widzę „jakieś” świetlówki T5, HQI i wchodzące dopiero LEDy – totalna masakra.
Najlepsze, najefektywniejsze i najbardziej kreatywne pomysły zdaniem ich au-torów postanowiłem wykorzystać w naszym zbiorniku. Wtedy wydawało mi się, że tworzę mercedesa akwaponiki. A propos „wtedy” – mój ulubiony dowcip z westernu „Siedmiu wspaniałych” – „pewien facet w Teksasie rozebrał się do naga i wskoczył w kaktusy. Zapytano go później, dlaczego to zrobił? Odpowiedział – wtedy wydawało mi się to zabawne”. Czyż ta jedna spontaniczna odpowiedź nie usprawiedliwia wszystkich naszych błędów, nie tylko akwarystycznych?
Nasączony nową wiedzą, jako wyznawca wszechmocnego piwa, którego mar-ki z wiadomych względów nie wymienię, zasiadłem w końcu do tego, co najbardziej lubię - projektowania. Pierwsze pomysły pokazałem Andrzejowi Zagajewskiemu, guru podlaskich podwodnych ogrodników (przy okazji polecam film o Jego hobby, wyemi-towany przez TVP Białystok, dostępny na stronie internetowej). Trochę mi poprze-stawiał, trochę sam pozmieniałem i powstał projekt do realizacji. Ponieważ Andrzej jest tradycjonalistą – komin, sump, HQI i cała ta profesjonalna maszyneria, podesła-łem mu kilka artykułów na temat hydroponiki. Obejrzał pierwszy projekt i przekonał mnie do kilku zmian – przewidzieć nawożenie CO2, zlikwidować planowane złoże torfu ze względu na późniejsze zabarwienie wody, wziąć pod uwagę filtr podżwirowy i zlikwidować głowicę prysznicową na wylocie wody do akwarium (miałem taki po-mysł). Potem był kolejny ból głowy i dziesiątki godzin spędzone w internecie. To wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że wkraczamy na ziemię nieznaną. Nikt nie znał się na akwaponice (!)
Pierwsze założenia były proste – światło słoneczne z okna jako źródło darmo-wej energii, filtr hydroponiczny, który wyeliminuje podmiany wody. Musiałem tylko zaopatrzyć się w pojemnik na deszczówkę, która do tej pory bezużytecznie zalewała mi taras.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
05. Schemat systemu
Autor: Aleksander Bielski
Kiedy do dwóch latach patrzę na ten schemat widzę jedno: katastrofalny prze-rost formy nad treścią. W założeniu system miał grupować w jednym miejscu wszyst-kie, moim zdaniem najciekawsze rozwiązania znalezione na forach w dziale DIY, ta-kie superakwarium. Nie zastosowałem chyba jedynie filtra narurowego i całe szczę-ście, bo wpędziłbym się w dodatkowe, niepotrzebne koszty. Darmową wodę demine-ralizowaną mam przecież z dachu. Sceptyków uspokajam – mieszkamy w Supraślu, mieście uzdrowiskowym, otoczonym zewsząd Parkiem Krajobrazowym Puszczy Knyszyńskiej, do tego same obszary Natura 2000, których lasy bardzo skutecznie oczyszczają powietrze otulające nasz przytulny domek.
Jak to miało działać?
Najpierw z pomocą sąsiada zbudowaliśmy stelaż z drewna, zdolny przenieść ok. 1 000 kg, na którym miało się pysznić jak jakiś bażant akwarium ogólne o wymia-rach 190 x 60 x 45 cm (513 l). Wtedy wydawało mi się baaaardzo wypasione. Nad akwarium miała znaleźć się główna pompa, ukryta w pojemniku z matowego szkła organicznego. Woda miała być zasysana z filtra podżwirowego, a jakże. Uwierzyłem w dobre rady kolegi „akwarysty holenderskiego”, który szybko mnie przekonał, że podżwirówka umożliwia najbardziej efektywne podawanie nawozów do korzeni rośli-nek w akwarium – to było logiczne, a nic mnie tak nie przekonuje, jak logika. Jako wynalazca z zamiłowania, a budowlaniec z wykształcenia postanowiłem filtr podżwi-rowy nieco podrasować, owijając kratki hagena geowłókniną drenażową, żeby mi się tam jakiś piaseczek nie przedostał. Po mniej więcej roku ten pomysł okazał się kata-strofą i wymusił totalny reset akwarium – 14 godzin pracy dla dwóch osób - mnie i mojej żony, o bałaganie w całym salonie nie wspomnę. Przedobrzyłem z geowłókni-ną. Coś, co ma gwarancję producenta na 30 lat w normalnych warunkach eksploata-cji, czyli chroni rury drenażowe wokół budynków przed zatkaniem, wytrzymało rok intensywnego wydalania przetworzonych przez rybki super- i hiperpokarmów oraz mechanicznego zasysania. Nie pomyślałem o tym, jak zresztą o wielu innych rze-czach, że woda do rur drenażowych przesącza się grawitacyjnie lub osmotycznie ze znacznie mniejszym ciśnieniem, niż bezlitośnie ssana mechanicznie.
Z opisanego nieszczęsnego filtra podżwirowego wodę miała zasysać pompa umieszczona nietypowo – w osłaniającym ją pojemniku (bo sama w sobie jest brzyd-ka niestety) z matowego szkła organicznego, umieszczonego na akwarium, po lewej jego stronie. Doświadczony akwarysta zauważy, że w momencie zaniku prądu, woda z pompy wypłynie do akwarium i nie ma takiej siły, by ponownie do niej wróciła. Przewidziałem to i na rurze z podżwirówki, przed pompą wkleiłem zawór zwrotny Whale ¾” do łodzi, kupiony w internetowym sklepie żeglarskim, teoretycznie unie-możliwiający pozbycie się pompie jej podstawowego pokarmu – wody, teoretycznie. Mam nadzieję, że żadna łajba nie zatonęła z powodu takiego zaworu. Tuż za pompą miał się znaleźć trójnik, rozdzielający wodę na dwa strumienie – główny do hydropo-niki, drugi, o mniejszym przepływie do reaktora dwutlenku węgla. Ale, żeby nie było zbyt prosto, woda do hydroponiki miała wpływać przez głowicę prysznicową. Skąd się tam wzięła? Odpowiedź jest prosta – napowietrzanie wody. Jeden z wynalazców na jednym z forów pokazał, jak nawiercając dziesiątki otworków w płytce, na którą spada woda z akwarium do sumpa, wyżej wzmiankowana napowietrza się przepięk-nie. Moje lenistwo i pomysłowość wzięły górę, więc zamiast przycinać, wymierzać i wiercić zastosowałem gotowy produkt. Zaprojektowałem komorę z gąbkami, która miała pełnić funkcję filtra mechanicznego (prefiltrem była podżwirówka), której wy-miary były nieznacznie większe od głowicy prysznica. Woda, po przejściu przez gąbki miała trafić do komory z dwiema małymi pompkami, tłoczącymi ją przez deszczownie nad filtr hydroponiczny. Ten ostatni był moim największym powodem do dumy – 54 litry zraszanego keramzytu jako filtr biologiczny, w którym miały rosnąć roślinki. Przy okazji zauważyłem, że keramzyt keramzytowi nierówny – ten ze sklepu ogrodniczego tonie, budowlany pływa. W założeniach, prawie cała ta pyszna dla roślin woda wraca-ła przez zwykłą umywalkową wylewkę zamontowaną w filtrze hydroponicznym do akwarium. Prawie, nie wspomniałem nic o wodzie z drugiego obiegu, która miała po-płynąć do reaktora CO2. W pierwszym pomyśle woda ta wypływała z reaktora do wlo-tu awaryjnego wylewki umywalkowej i razem z wodą z głównego obiegu wracała do akwarium. Parę dni później przekierowałem ją do wewnętrznej deszczowni, położo-nej kilka centymetrów poniżej lustra wody skąd rozpływała się po całej powierzchni woda sodowa. Nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał reaktora CO2 jako filtra FBF. Pierwsze podejście było jedną z wielu katastrof. Użyłem zbyt drobnego piasku, który po paru minutach niczym śnieg pokrył wnętrze akwarium. Wyglądało to na-prawdę bajecznie.
Szklarz się postarał za bardzo - akwarium od kilku dni stało koło kominka, na środku salonu, a nasze bardzo nieletnie córeczki nieustannie mu zagrażały, z wza-jemnością zresztą. W końcu stelaż był gotowy, pozostało wezwać sąsiadów na po-moc, żeby delikatnie wrzucić to cudeńko na miejsce. Od projektu do efektu:
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
06. Filtr podżwirowy „do góry nogami”
Autor: Aleksander Bielski
Potem była już czysta przyjemność, czułem się ja stwórca – kształtowanie dna – spore kamyki na wierzch filtra dennego a potem dość gruby płukany piasek. Mate-riał miałem pod ręką, jedyny kłopot, to wypożyczenie od córeczek łopatki do piasku. W tym momencie wystąpił kolejny problem – krajobraz łatwy do ukształtowania w małym zbiorniku okazał się potwornie oporny w formacie XL.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
07. Próba hydrauliki
Autor: Aleksander Bielski
Próby hydrauliki nie miałem odwagi podjąć sam. Z odsieczą przybył niezastą-piony „podwodny ogrodnik” Andrzej z kolegą. O dziwo, system zadziałał, ale dopiero po usunięciu bebechów dławiących przepływ z głowicy prysznicowej. Ciśnienie wy-twarzane przez pompę akwarystyczną nijak się ma do ciśnienia w sieci wodociągo-wej. Wylazły też inne błędy:
- dwie pompki New Jet 1200 obsługujące każda jedną deszczownię okazały się zbyt wydajne i trzeba było ustawić je na min., co zmniejszyło zraszanie;
- pompa główna OR 2500 okazała się za słaba lub warstwa piasku na filtrze dennym zbyt gruba;
- zastosowany na wylocie z koryta hydroponicznego odpływ umywalkowy ma za dużą średnicę, co skutkowało efektem głośnego siorbania i wpuszczaniem do akwarium olbrzymiej ilości bąbli powietrza.
Nie było zmiłuj się. Trzeba było zacząć od nowa. Z nieutulonym żalem wywali-łem cały, tak pieczołowicie płukany piasek, aż do gołej geowłókniny. Godzinami płu-kałem żwir, żeby zmienić granulację złoża, a przez to przepustowość dennego filtra. Na filtr nasypałem keramzyt (kolejny błąd – wypływał mi na powierzchnię przez na-stępne miesiące), a potem docisnąłem przepłukanym żwirkiem. Na wylocie z hydro-poniki zamontowałem zawór dławiący, żeby nie siorbało. Zlikwidowałem jednego New Jeta dając trójnik na obie deszczownie. Dosypałem starannie przepłukany i kil-kakrotnie tańszy keramzyt budowlany do hydroponiki, a żona wyjęła z doniczek naj-bardziej rachityczne kwiatki, opłukała korzenie i wcisnęła je w keramzyt. Niestety, nie chciało mi się płukać sklepowego żwirku „wielokrotnie płukanego”, co skutkowało tym, że po napełnieniu wodą przez 3 dni woda była biała, a czwartego dnia rano na-gle wszystko się wyklarowało (cud!)
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
08. Pierwsze roślinki.
Autor: Aleksander Bielski
Widać różnicę, pomiędzy keramzytem ogrodniczym a budowlanym, te białe cętki, to pumeks.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
09. Zestaw, jeszcze bez CO2
Autor: Aleksander Bielski
Na fotografii widoczna jest zamontowana w oknie, opuszczona do po-łowy roleta. Jak się nowicjusze, jakimi wtedy byliśmy naczytają w intrenecie o inwazji paskudnych glonów, do tego zewsząd słyszą i czytają jedynie słuszne rady o odsu-nięciu akwarium jak najdalej od okna, to nie powinno dziwić, że postanowiliśmy ogra-niczyć szanse inwazji glonów, tak na wszelki wypadek. „Na wszelki wypadek Pan Bóg dał księdzu ku..sa”, mawiał mój ś.p. szef.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
10. Pompa
Autor: Aleksander Bielski
Tu jest mój wynalazek, z którego jestem bardzo dumny. Nazwałem go ostatnią deską ratunku. Kilka razy się przydał i potem stosowałem to rozwiązanie w następ-nych systemach. Każdy, absolutnie każdy filtr hydroponiczny się zatyka, to tylko kwestia czasu. Korzenie roślin potrafią robić prawdziwe cuda, ale o tym później.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
11. Odpływ bezpieczeństwa - ostatnia deska ratunku
Autor: Aleksander Bielski
W końcu mogłem być z siebie dumny – zbudowałem superakwarium uzupeł-niając je o zestaw CO2. Od razu widać, że wszystko jest nówka sztuka i to niestety ostatnia taka fotka, bo w ramach wymiany butelki, trafiła mi się wyjątkowo obskurna.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
12. Zestaw CO2
Autor: Aleksander Bielski
Na studiach nauczono mnie, że każdy ustrój konstrukcyjny (budynek, most, maszt i inne przecudnej urody budowle) jest tak wytrzymały, jak jego najsłabszy ele-ment. W naszym systemie, pierwszym słabym ogniwem okazał się zawór zwrotny. Czy ktoś z Was sprawdza na stronie internetowej dostawcy energii elektrycznej ter-miny „planowanego wyłączenia prądu”? Z przyzwyczajenia robię to do tej pory. Aku-rat wtedy, gdy testowaliśmy naszą dumę, chlubę i cud akwarystycznej techniki, PGE Dystrybucja Białystok Teren zaplanowała sobie modernizację sieci energetycznej w Supraślu z rozmachem godnym XXI wieku. Wyłączali nam bezpardonowo prąd - raz nawet na 12 godzin. Zawór zwrotny dość pospiesznie uwalniał się od ciążącego nad nim słupa wody i wypuszczał ją radośnie z pompy. Każdorazowe, ponowne jej uru-chomienie wymagało: odkręcenia głowicy prysznica, włożenia do rury dużego lejka, zalewania pompy i włączenia jej do sieci - robota dla dwóch osób. Pompa była na tyle nieprzewidywalna, że kiedy już zassała wodę, radośnie obwieszczała nam to obfitym strumieniem wody sikającym na kilka metrów po całym salonie. Trzeba było jeszcze jej radość poskromić, nakręcając głowicę prysznicową. Horror.
W końcu mieliśmy tego dość. Miarka się przebrała, kiedy nasze superakwa-rium, które było oczkiem w głowie całej rodziny, co jakiś czas budziło nasze córeczki. W środku nocy któraś z nich wchodziła do naszej sypialni i konfidencjonalnym szep-tem do samego ucha informowała – „mamo”, albo „tato” (do dziś nie znamy kryteriów ich wyboru rodzica na daną noc) – „pompy dziwnie pracują”. Nie miałem już ochoty dalej jeść tej żaby wiec zacząłem kombinować nad uproszczeniem systemu i okazało się to strzałem w „10”. Zainteresowanych ewolucją techniczną systemu odsyłam na popularne fora internetowe do działu DIY, bo to osobna i długa historia.
Akwaponika - sukcesy i porażki, prawdy i mity
Technika
Superakwarium zaczęło w końcu żyć swoim życiem i zaczęło robić się trochę nudno, a ponieważ nigdy z siebie nie jestem zadowolony zacząłem po miesiącu kombinować, co by tu zepsuć. Można by śmiało rzec, że w tamtym czasie studiowa-łem wieczorowo, a od tego studiowania głowa pęczniała od nowych pomysłów. Prak-tycznie każdego dnia coś ulepszaliśmy, poprawialiśmy, a przede wszystkim ekspe-rymentowaliśmy. Po dwóch latach tej zabawy, podążając za zasadą Steva Jobsa – „prawdziwi artyści upraszczają”, sprowadziliśmy akwarium akwaponiczne do absolut-nie najprostszej formy, co widać na fotografii.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
13. Akwaponika
Autor: Aleksander Bielski
Zgodnie z kolejną zasadą, że lepiej późno niż wcale, dzięki naszemu akwa-rium w końcu zrozumiałem „obieg wody w przyrodzie”. Wykoncypowałem, że nasza poczciwa planeta jest gigantycznym akwarium, a słońce - monstrualnej wielkości pompą. Tam gdzie mocno grzeje, woda zamienia się w parę, podnosi się aż do nie-ba, gdzie jest jej tak zimno, że postanawia ponownie zamienić się w wodę i spada nam na głowy, rolnikom na pola, a do tego zamieniona w śnieg zawsze zaskakuje drogowców. Potem już tylko przefiltrowuje się przez glebę, nasyca się różnymi sma-kowitościami dla wszystkiego co żyje, odparowuje i tak w kółko Macieju.
W warunkach domowych niestety nie da się tego odtworzyć, bo nikt jeszcze nie zbudował miniaturowej bombki termojądrowej, udającej słońce. Stworzyliśmy jed-nak namiastkę. Słońce zastąpiliśmy mechaniczną pompą, pożywienie dla roślin w filtrze hydroponicznym dają odchody ryb, światło i ciepełko dla roślin i ryb - kombina-cja prawdziwych promieni słonecznych wpadających z okna (efekt cieplarniany) i LEDów mocy, które jednocześnie ogrzewają wodę. Napowietrzanie stało się zbędne, bo woda cały czas jest w ruchu i spadając z hydroponiki do akwarium pięknie bąbel-kuje, co widać na załączonym obrazku. Na szczęście oboje lubimy szum wody i wca-le, ale to wcale nam on nie przeszkadza. Hydroponika i kaskada mają jeszcze jedną, ważną zaletę – utrzymują stałą wilgotność powietrza w salonie, co ma znaczenie, zwłaszcza zimą i podczas letnich upałów. Średnio musimy uzupełniać 6 l wody na dobę.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
14. Kaskada
Autor: Aleksander Bielski
Woda
Nie podmieniamy wody, bo nie ma takiej potrzeby. Może tajemnica tkwi w tym, że mamy nieograniczony dostęp do deszczówki? Raz tylko, po roku funkcjonowania zbiornika zrobiliśmy totalną rewolucję, gdy zatkał się filtr podżwirowy i trzeba było go usunąć. Wcześniej, na forach poprosiłem kolegów akwarystów o pomoc. „Dobre ra-dy” i niektóre pomysły wprawiły mnie wręcz w osłupienie i pewnie dlatego spróbowa-łem najbardziej „wariackiego” z nich. Wariackiego, bo nikt tego wcześniej nie próbo-wał. Podłączyłem pompę obiegową, taką od centralnego ogrzewania stroną tłoczącą do wylotu podżwirówki. Żona dyżurowała przy wyłączniku prądu, by natychmiast móc przerwać tę zabawę. Włączyła, pompa zaczęła tłoczyć wodę i …. nic się nie stało. Wyłączyła. Chwilę później na dnie pojawił się niewielki stożek, potem zaczął szybko rosnąć aż w końcu eksplodował gigantycznymi bąblami jakiegoś gazu. Atak wulkanu przeżyli zarówno mieszkańcy akwarium jak i domu. „Wulkan” ożywiał się jeszcze przez kolejne trzy dni.
Przed usunięciem nieszczęsnej podżwirówki trzeba było oczywiście pozbyć się wszystkiego z akwarium. Żal nam zrobiło się bezużytecznych już, ostatnich 100 l bardzo brudnej wody. W ruch poszła pompa i długi ogrodowy wąż, skierowany na pobliskie krzewy w ogrodzie. Nie da się opisać, jak były szczęśliwe, po tym podlewa-niu zaczęły rosnąć w oczach i wręcz uśmiechać się do nas.
Niestety, dojrzewanie wody w akwaponice trwa kilka miesięcy, a nie tygodni, bo całość stanowi spójny system. Podczas kolejnych eksperymentów okazało się, że kiedy to wszystko już działa jak pan Bóg przykazał, występują drastyczne niedobory NO3 i trzeba podać odpowiednie sole. Teraz, bez mierzenia parametrów wody na-tychmiast widzimy, kiedy roślinki w hydroponice są głodne. Nauczyliśmy się obywać bez chemii, ale o tym dalej. Nasze akwaria nie przypominają lalki Barbie, nie są cu-kierkowe, nie są wypieszczone (z wyjątkiem szkła) i nie mają polakierowanych tip-sów. Roślinki sobie rosną, obumierają i odrastają w naturalny sposób. Odpuściliśmy sobie wycinanie i usuwanie „resztek”, bo każdy listek, który dokonał już swego żywo-ta jest łakomym kąskiem dla wielu bakterii, grzybów, ślimaków, a nawet ryb.
Jak się mieszka w takim miejscu jak Supraśl i obserwuje cztery pory roku, to widać siłę WIOSNY. Wszystkie wyschnięte na ugorach jesienią badyle zimą pokry-wają się bajeczną pajęczyną białego szronu, a kiedy wiosenne słońce i wiatr go zdmuchną, w jakiś niezauważalny sposób znikają, a ich miejsce zajmuje kolejne po-kolenie. Nikt tego nie podlewa, nie nawozi, nie wycina i jakoś to działa, zupełnie jak w naszym akwarium.
W zamierzchłej już przeszłości, jak prawie wszyscy początkujący akwaryści zaopatrzyliśmy się we wszystkie możliwe testy parametrów wody (prawie, bo cena kompletu tej chemii na dzień dobry wyklucza większość młodych, początkujących adeptów akwarystyki z grona potencjalnych klientów firm, które mają produkty wy-łącznie z półki „premium”. Dwa miesiące po „odpaleniu” akwarium zrobiłem coś, czym pochwaliłem się na forach i zaraz wszyscy puknęli się w czoło – zbadałem wo-dę z naszego zbiornika w białostockim Sanepidzie pod kątem podstawowych para-metrów - pH, kH gH i takie tam inne, zawartości pierwiastków oraz przydatności do spożycia (!). W moim pojęciu stworzyłem doskonały system filtracji, a mimo to, zda-niem Sanepidu woda nie nadawała się do picia – ilość bakterii escherichia coli kwali-fikowała akwarium do natychmiastowego zamknięcia jako kąpieliska dla starannie domytych ludzi, o piciu jej oczywiście nie mogło być mowy. Do tej pory przechowuję ten urzędowy dokument, opatrzony stosownymi pieczęciami, za który zapłaciłem ko-smiczne wtedy dla mnie pieniądze. Co ciekawe – odpowiednia dyrektywa UE nie przewiduje urzędowego badania wody akwariowej, więc krakowskim targiem w od-powiedniej rubryce musiałem wpisać „woda technologiczna”, jak z jakiejś kotłowni. Miałem jeszcze do wyboru „oczyszczalnię ścieków”.
Oświetlenie
Podstawowa zasad akwaponiki – akwarium zawsze powinno stać bezpośred-nio w oknie lub tuż obok, w przeciwieństwie do akwariów opartych na tradycyjnej, mechaniczno-biologicznej filtracji. Schody zaczynają się w momencie zakupu zbior-nika – do wyboru mamy akwaria bez pokrywy, z pokrywą z wbudowanym oświetle-niem lub zestaw z pokrywą przystosowaną do zamontowania belek oświetleniowych. Jakoś nikt do tej pory nie przewidział, że ktoś zechce zastosować filtr hydroponiczny, który powinien znaleźć się na pokrywie. Powinien, choć nie musi – filtr można usta-wić z dala od akwarium, na przykład w oknie na parapecie nawet kilkanaście metrów od zbiornika pod warunkiem, że pompa „da radę”. Wadą takiego rozwiązania jest możliwość rozszczelnienia się układu i zalania sąsiadów piętro, lub kilka pięter niżej, w zależności od pojemności zbiornika.
Akwaponika wymaga dwóch poziomów światła – dla zbiornika i roślin w hy-droponice. Z doświadczenia wiemy już, że nawet najlepsze świetlówki akwarystyczne nie nadają się do wykarmienia światłem roślin w hydroponice. Pozostają dwie możli-wości – filtr hydroponiczny umieszczony w naświetlonym oknie lub specjalistyczne, koszmarnie drogie lampy do upraw hydroponicznych. Rośliny do produkcji chlorofilu nie potrzebują pełnego widma białego światła, emitowanego przez słońce. Wystarczy im barwa czerwona o długości fali 600 - 700 nm i granatowa, o długości fali 400 - 500 zmieszane w odpowiednich proporcjach. Początkowo akwarium oświetlaliśmy kom-binacją świetlówek T8 i T5, umieszczonych ok. 40 cm nad lustrem wody. Po wielu eksperymentach przeszliśmy na diody mocy Cree. Rośliny w zbiorniku są zadowolo-ne, rybki też, woda jest cieplutka, a publika pieje z zachwytu. Z poprzednich ekspe-rymentów zostały nam „rewelacyjne” listwy Archi-led, a ponieważ kosztowały tak zwaną kupę kasy, zamontowałem to „cudo” nad hydroponiką, by wieczorową porą rośliny tam rosnące mogły się pysznić całą swoją krasą. W żadnym zakresie nie na-dają się do akwarystyki, pomimo zapewnień producenta.
Karmienie ryb
Nasza akwaponiczna orkiestra zaczęła grać tak dobrze, że w końcu ktoś mu-siał wydać fałszywe tony. Pierwsze doniosły nam o tym rośliny w hydroponice. Testy wody i wszystko było jasne. Marzenie każdego akwarysty – niemierzalny poziom NO3 i książkowe parametry wody, jak się później okazało, stanowią podstawowy problem w akwarium akwaponicznym. Kolejne noce spędzone w wieczorowym uniwersytecie, aż przyszło olśnienie – rośliny są głodne !!! Co robić? Kupiśmy sole i zaczęliśmy na-wozić. Pomogło. Satysfakcja – bliska zeru, bo wprowadziliśmy chemię. Nie chcieli-śmy nawozów sztucznych, ale krowiej kupy. Dla pewności Ania zadała akwaponicz-nym rolnikom w Australii i Ameryce pytanie, czy stosują nawozy uzupełniające? Od-powiedź nas za bardzo nie zaskoczyła – nie !!! Gdzie był błąd? Błędy, jak się okazało były dwa – wycinanie resztek roślin, regularne odmulanie dna i robienie z akwarium lalki Barbie oraz drugi – obsada i karmienie ryb. Każde z naszych podlaskich spotkań akwarystycznych kończy się pokazem karmienia ryb. Pierwsza taka popisówka wy-wołała natychmiastowe protesty – ludzie, przekarmiacie ryby !!! Wszyscy pewnie znamy zasadę spopularyzowaną przez jedną z wiodących firm akwarystycznych – tyle pokarmu ile ryby są zdolne zjeść w 15 min – nie w akwaponice. Karmimy ryby raz dziennie, ok. 22:00. Pozwalamy im najeść się do syta, wyjątkiem jest mrożona ochotka, podawana na deser. Ochotkę mogą pochłaniać w dowolnych ilościach, więc mają limit, żeby im brzuchy nie zaczęły rosnąć. W środy rybki mają ścisły post. Ostatnia modyfikacja przepływu wody w systemie spowodowała, że poranne rybie kupy rozpuszczają się do południa, hydroponika robi swoje i jest nieprzyzwoicie czy-sto.
Jak już wspomniałem, wyeliminowaliśmy nawozy sztuczne i rzadko mierzymy parametry wody. Wystarcza obserwacja roślin. W jednym ze zbiorników mnożą nam się jak króliki zbrojniki niebieskie, albinosy. W sytuacjach awaryjnych używamy ich jako pogotowia ratunkowego. Jeżeli w którymś akwarium hydroponika jest głodna (Ania to widzi, bo ja, jak każdy facet mam ograniczoną zdolność rozróżniania kolo-rów), przenosimy kilka lub kilkanaście wypasionych okazów i tym sposobem rybie kupy się bilansują z zapotrzebowaniem roślin, a orkiestra gra dalej.
Efektywne mikroorganizmy (EM)
Pewnego dnia zadzwonił do Ani rolnik spod Warszawy, zainteresowany akwa-poniką w dużej skali, który na własne oczy chciał zobaczyć naszą akwaponikę akwa-rystyczną. Przyjechał do nas. Od niego po raz pierwszy usłyszeliśmy o efektywnych mikroorganizmach. Nie będziemy zgłębiać szczegółów, bo jest to temat na nowy ar-tykuł. Pokazał nam fotografie usytuowanych obok siebie doświadczalnych poletek, na których ewidentnie widać było różnicę, pomiędzy uprawą tradycyjną, a opartą o EM-y. Po jego całodziennej wizycie efektywne mikroorganizmy tak bardzo zapętliły umysł mojej żony, że tym razem to Ona udała się na nasz wieczorowy uniwersytet. Tam znalazła dr Marcina Sitarka. Wkrótce, Pan Marcin wraz z żoną byli naszymi go-śćmi. Pan Sitarek zajmuje się oczyszczaniem dużych zbiorników wodnych metodami naturalnymi. Na kolejnym spotkaniu podlaskich akwarystów, które nota bene transmi-towaliśmy na żywo w internecie, opowiedział o swoich doświadczeniach. Wszyscy uczestnicy spotkania dostali EM-y do wypróbowania w swoich akwariach. Opinie były różne – od entuzjastycznych, do skrajnie krytycznych. Jedno wiemy na pewno – efektywne mikroorganizmy będą ważne w rozwoju akwaponiki, ale wymagają badań laboratoryjnych. Jest to kolejna terra incognita.
Stosujemy EM-y w naszych akwariach, bardzo ostrożnie, podchodząc jak pies do jeża. Jedno wiemy już na pewno – wspomagają rozwój roślin, a co ważniejsze – znakomicie czyszczą podłoże. Wcześniej, każde przesadzenie roślin powodowało totalne zmętnienie wody w akwarium. Teraz możemy bezkarnie wyciągać żabienice i inne rośliny o rozbudowanym systemie korzeniowym. Zmętnienie wody występuje tylko wokół rośliny. Ryby podpływają, szukając czegoś do zjedzenia, a tu nic, zero, null. EM- wszystko zjadły.
Biotopy
Cała ta pisanina dotyczy akwarium ogólnego. Nie dam się oczywiście pokroić za to, że przewagi nie mają u nas gatunki amazońskie, bo mają. Używając języka wybrańców narodu, naszych szanownych Posłów RP, „pochyliliśmy” się nad możli-wością zastosowania akwaponiki do różnych biotopów, z akwarium morskim włącz-nie. Z tego „pochylania się” wyszło nam, że można. W kwiaciarniach można kupić wiele roślin doniczkowych, znakomicie nadających się do filtra hydroponicznego, po-chodzących z najróżniejszych stron świata, z czego zwykle nie zdajemy sobie spra-wy. Podczas którejś nocy studiowania na wieczorowym uniwersytecie „pochyliłem się” nad sprawdzeniem, co rośnie wokół rzek Amazonii, jezior Malawi i Tanganika, rzek Azji Południowo – wschodniej, Ameryki Łacińskiej Afryki Środkowej i Japonii. Dużo, bardzo dużo tych dla nas egzotycznych roślin można po prostu kupić w kwia-ciarni. Czy ktoś wie, skąd pochodzą tak popularne rośliny doniczkowe jak juka, dra-cena, fikus, oleander, difenbachia, trzykrotka, storczyki i wiele, wiele innych? Czy ktoś z Was, kto ma choć najmniejszą roślinkę doniczkową na parapecie sprawdził, skąd (często jako chwast) pochodzi? A czy wiecie, że w Polsce mamy rośliny słono-lubne, otaczające nadmorskie jeziora i niekoniecznie mangrowce mogą zająć się fil-tracją hydroponiczną „morszczuków”?
Rośliny
Zadaliśmy już tyle pytań w tym artykule, że zadamy jeszcze jedno – czy Wa-szym zdaniem można uprawiać ziemniaki w hydroponice? No dobrze, nie pukajcie się w czoło – jednak można. Wystarczy wrzucić do googla hasło „potatoes in hydro-ponics”, by dowiedzieć się, że można. Tak się jakoś złożyło, że nie eksperymentowa-liśmy z kartoflami, ale włożyliśmy do filtra roślinę, która też ma bulwy na korzeniach – popularny od lat 60. asparagus. Po kilku tygodniach korzenie wyszły z koszyka i po-kazały nam coś takiego:
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
15. Bulwy asparagusa
Autor: Aleksander Bielski
Bazylia, znana i ceniona przez koneserów ze względu na swój zapach przy-prawa też nam sprawiła niespodziankę. Najpierw błyskawicznie wykształciła potężną bryłę korzeniową, a potem „pochyliła się” nad przejściem do formy krzewiastej. Udało jej się to znakomicie.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
16. Krzew bazylii
Autor: Aleksander Bielski
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
17. Zdrewniałe łodygi bazylii
Autor: Aleksander Bielski
„Jakie rośliny nadają się do hydroponiki ?” – takie pytanie zadawaliśmy na fo-rach, gdy uczyliśmy się hydroponiki. Może świeże powietrze nam zaszkodziło, może piwo, może te niesamowite „komarowe” letnie wieczory - faktem jest, że zbyt późno zauważyliśmy, że odpowiedzi na tak postawione pytanie bardzo życzliwi nam ludzie udzielali na zasadzie „kopiuj wklej”. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w każdym ze-stawie na pierwszym miejscu, przed skrzydłokwiatem pojawiał się „lucky bamboo”? Tymczasem ta trawa kompletnie nie nadaje się do hydroponiki. Gnije bardzo szybko !!! Testowaliśmy ją zarówno w złożu zraszanym jak też w NFT i nic – totalna kicha. Mamy w filtrach skrzydłokwiat. Wiemy już, które odmiany nadają się do hydroponiki. Jakoś nikt nie uprzedził, że najbardziej popularna odmiana dorasta do 2 m wysokości !!!.
Bluszcz – jest to absolutne, totalne, hydroponiczne mistrzostwo świata. Ta roślinka ma wiele przydatnych możliwości – bardzo szybko rośnie, w przeciwieństwie do wielu kobiet, nie jest wymagająca, potrafi zachwycić, jak większość kobiet i zabić wszystko dookoła, co może stanowić dla niej konkurencję. Kilka przykładów:
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
18. Bluszcz w hydroponice - widok z zewnątrz, z drugiej strony szyby
Autor: Aleksander Bielski
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
19. Bluszcz wyjęty z hydroponiki
Autor: Aleksander Bielski
Próbowaliśmy, niestety bezskutecznie uprawiać truskawki i sałatę w hydropo-nice. Teraz już wiemy, dlaczego bezskutecznie – sadzonki włożyliśmy do akwarium ze złożem zraszanym.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
20. Wykiełkować, wykiełkowało
Autor: Aleksander Bielski
A trzeba było przenieść do hydroponiki NFT.
Praktyczne rady – koszyki, poziom wody
Pierwszy nasz filtr hydroponiczny wypełniony był 50 litrami keramzytu i był fil-trem zraszanym – taka mała dżungla stale polewana wodą. Zielsko świetnie się tam czuło i jak pokazaliśmy na fotografiach rozbestwiło się w pewnym momencie, wrasta-jąc w keramzyt. Trzeba było nad nim jakoś zapanować, bo filtr zaczął się zatykać i przed zalaniem kilkakrotnie ratowała nas rurka, którą nazwałem wcześniej „ostatnią deską ratunku”. Po wspomnianym już „resecie” włożyliśmy całe to roślinne towarzy-stwo osobno do plastikowych koszyków i to rozwiązanie okazało się kolejnym strza-łem w „10”. Teraz w każdej chwili możemy każdą panoszącą się roślinkę wyjąć, przy-ciąć i poskromić.
Dla zainteresowanych akwaponiką dobra rada – należy przewidzieć regulację poziomu wody w filtrze. Każdy nowy roślinny mieszkaniec hydroponiki musi przejść aklimatyzację, zanim dobrze poczuje się w nowym domku. Poczuje się dobrze, gdy jego korzenie dostaną dużo wigoci, zanim przebiją się przez koszyk. Kiedy już poko-nają tę przeszkodę i zaczną pić płynącą po dnie filtra wodę z akwarium, poziom wody w filtrze trzeba koniecznie (!) opuścić. Dlaczego? - korzenie potrzebują powietrza. Ostatnie już odwołanie się do krowiej kupy – czy ktoś z mieszczuchów wie, dlaczego chłop wiosną i jesienią orze ziemię? To proste – korzenie roślin, ale też bakterie, któ-re w niej zamieszkają potrzebują powietrza. W hydroponice tylko końcówki korzeni pobierają jedzonko, reszta korzeni musi oddychać. Proste? Nam zajęło to dwa lata, żeby powiązać to wszystko do kupy (tym razem nie krowiej).
Co dalej?
Przymierzamy się do budowy akwarium biotopowego o pojemności 2 000 l dla naszych altumów, które z konieczności trzymamy na razie u kolegi. Projekt, z kolejną generacją filtra hydroponicznego jest od dawna gotowy. Wszystko będzie maksymal-nie zbliżone do warunków naturalnych – ryby, wystrój dna, tło, oświetlenie, zielsko wodne, parametry wody i rośliny w hydroponice. Do pokonania został tylko jeden ma-ły problem – finanse. Damy radę
Anna i Aleksander Bielscy
Zamiast wstępu
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
Źrodło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Krowa.jpg
Autor: Selena von Eichendorf
Zastanawiają się Państwo zapewne, dlaczego artykuł w czasopiśmie poświę-conym akwarystyce zaczyna się od fotografii krowy? Coś się komuś pokręciło? Czyż nie jest to artykuł do „Krowa Polska”? Nie wiem, czy takie pismo istnieje, ale skoro mamy „Koń Polski” lub „Łowiec Polski” to może też jest i coś o krowach?
A jednak jest nie tak bardzo karkołomny związek pomiędzy krową a akwarium, co postaram się wykazać. Dawno temu, w latach 60. wszystkie wakacje spędzałem na wsi, takiej bardzo tradycyjnej, na ścianie wschodniej, u babci i dziadka. W gospo-darstwie były wszystkie zwierzęta domowe, które zapewniały byt rodzinie: świnie – mięso na szynki, kiełbasy i słoninę na skwarki oraz skórę na podeszwy butów, krowy – mleko, śmietanę, masło, zsiadłe mleko, w misce którego włożona pionowo łyżka trzymała pion bez dotykania, a na smutnym końcu dawały skórę do różnych zasto-sowań, konie – zastępowały współczesne silniki, owce – wełnę do produkcji tkanin, kury – jajka, kurczaki na rosół, bo o knorrach wtedy nikt nie słyszał, a w końcu same trafiały do rosołu, pszczoły – lekarstwo na wszystkie dolegliwości - miód. Nic się nie marnowało. Całe to towarzystwo z jakiegoś powodu potrzebowało jeść. Jeżeli nie dostało na czas jedzonka, wieczorną ciszę rodem z „Nad Niemnem” rozdzierały ryki, kwiki, rżenia i gęgania. I tylko gdakania nie było słychać, bo kury szły spać z kurami (za to, co się działo bladym świtem, Jumbo Jet to przy nich trel słowika – masakra).
Podlasie – „piaski, laski i karaski”. Gleby marne - to co wyrośnie musi wykar-mić stwory z poprzedniego akapitu - żyto, owies (o pszenicy zapomnieć – za słabe gleby), gryka, (dla pszczół), grzyby (duuuużo), jagody, poziomki i maliny na zimę i oczywiście wszech panujące ziemniaki, do tego len na tkaniny oraz konopie (!!!) na tkaniny, nici, sznurki, powrozy i liny. Prądu oczywiście nie było, bo dziadkowie mieszkali na kolonii. Jedną z nielicznych rzeczy, którą musieli kupować w pobliskim Gródku (Haradok w miejscowym języku) była nafta do tzw. fanarów i lamp naftowych. Wodę ręcznie czerpali ze studni – jakieś 20 m głębokości. Jestem pewien, że żaden filtr RO nie jest w stanie zapewnić parametrów tamtej wody.
Każdego wieczoru wraz siostrą przeprowadzaliśmy krowy z pastwiska do do-mu. To wtedy, we wczesnych latach dzieciństwa zauważyłem, że na łące, gdzie kro-wy pozbyły się zbędnych produktów przemiany materii trawa jest wyjątkowo bujna. Tamte wspomnienia i doświadczenia sprawiły, że kiedy zupełnie przypadkiem zajęli-śmy się wraz z żoną akwarystyką podążyliśmy w kierunku akwaponiki. Przypadkiem, ale o tym będzie później.
Czym jest akwaponika?
Nie ma chyba prostszej odpowiedzi niż ta – nowatorską, innowacyjną, nowo-czesną, superekologiczną gałęzią rolnictwa, w której od kilku lat przodują Australij-czycy i Amerykanie. Czym jest akwaponika w akwarystyce? No właśnie – jest czymś, do czego wytrawni akwaryści podchodzą jak pies do jeża, ale po kolei.
Jeżeli w miejscu, w którym krowa, koń, owca i każdy inny roślinożerca postawił kupę zielsko zaczyna rosnąć, jak szalone, to nasi przodkowie to szybko zauważyli tysiące lat temu i potrafili to wykorzystać. Ale niektórzy z tych przodków nie mieli tyle szczęścia, by mieszkać w częściach świata, gdzie rośnie trawa – na przykład pusty-nie Babilonu.
Wiszące ogrody Semiramidy
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami… (ciąg dalszy wszyscy znamy), było sobie królestwo Babilonii z największym wówczas na świecie miastem, Babilo-nem. Było to w VI wieku przed naszą erą. Królestwem rządził równie romantyczny, co i porywczy król Nabuchodonozor II (ciekaw jestem, jak nazywała go mama, kiedy był jeszcze malutki?).
Porywczy, bo zanim jeszcze został królem, pobił armię faraona Necho II. Po-tem już było z górki – podbił Syrię, Palestynę i część Fenicji. Próbował jeszcze z Egiptem, ale mu nie wyszło. Żeby to sobie jakoś zrekompensować poprowadził armię na stolicę Królestwa Judy - Jerozolimę, zdobył miasto, króla Joakina wraz z jego świ-tą oraz proroka Ezechiela zabrał do Babilonu, na tronie osadził niejakiego Sedecja-sza, a kiedy ten niewdzięcznik 10 lat później się zbuntował, nasz porywczo – roman-tyczny bohater, król Nabuchodonozor II tak się wkurzył, że w 588 roku p.n.e zburzył Jerozolimę, a że wielce humanitarny był, większość mieszkańców miasta zabrał na wycieczkę do nieodległego Babilonu. Tak się zaczęła niewola babilońska Żydów, barwnie opisana w Biblii, ale to już zupełnie inna bajka.
Zasada, że nikt nie jest doskonały dotyczyła także Nabuchodonozora II – król miał też i romantyczną stronę swojej duszy. Zakochał się w niejakiej Amytis, o której źródła historyczne niewiele mówią oprócz tego, że była bardzo piękna i pochodziła z Medii, gdzie było górzysto i zielono. Po ślubie zamieszkała w Babilonie, gdzie było płasko i beżowo. Nikt nie wie, jakich sposobów użyła (można się tylko domyślać), że przekonała króla do stworzenia i podarowania jej budowli, która miała przypominać miejsca z młodości. Mąż tak się postarał, że od czasów Aleksandra Wielkiego zali-czono tę budowlę do siedmiu cudów starożytnego świata. To tak jakby dziś zakocha-ny władca zbudował i podarował swojej wybrance hotel Burj al-Arab razem z Palm Islands razem wzięte, choć jeszcze nie są zaliczone do siedmiu cudów współcze-snego świata.
Wiszące ogrody Babilonu opisywał Herodot, a także późniejsi historycy. Nikt z nich niestety nie miał talentów rysunkowych, stąd ich wygląd znamy tylko z dawnych wyobrażeń. Wykopaliska pozwalają przypuszczać, że była to budowla o charakterze tarasowym, gdzie woda spływała grawitacyjnie z najwyższych do najniższych tara-sów. Tarasy stanowiły duże koryta, obsadzone zwieszającą się roślinnością, co spra-wiało wrażenie roślin zawieszonych w powietrzu. Woda, jako substancja nieorga-niczna, kompletnie nie podlegająca teorii ewolucji Darwina, jest niereformowalna. Od zarania wszechświata ma jedną wadę – w połączeniu z siłą grawitacji wciśnie się w każdą szczelinę. Inżynierowie Nabuchodonozora II doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Nie mając pod ręką folii, silikonów, uszczelniaczy i innych cudów współcze-snej chemii radzili sobie za pomocą dostępnych wówczas środków. Znali już smołę i blachę ołowianą – to musiało wystarczyć. Smołowali dna koryt, pokrywali je blachą ołowianą (dla pewności), pokrywali warstwą ziemi, tak ok. 2 m, w którą wsadzali ro-śliny i wpuszczali wodę. Babilon leżał w miejscu, gdzie Eufrat rozdziela się na kilka odnóg, co pozwoliło brać wodę z rzeki. No i teraz wracam do krowy.
Eufrat ma 2 700 km długości. W swoim górnym biegu zbiera to, co wydala wodna i okołowodna fauna i flora oraz reszki stworzeń, które są już u Abrahama na piwie. Bakterie, drożdże, grzyby i inne nieestetycznie wyglądające pod mikroskopem żyjątka przetwarzają to świństwo na pyszne jedzonko dla innych stworzonek. Ta gi-gantyczna „krowia kupa” wpływa do Zatoki Perskiej, mijając po drodze Babilon. Inży-nierowie Nabumochodozora II potrafili za pomocą zmyślnych urządzeń podnieść tę smaczną dla roślin wodę do góry i przepuścić ją przez system tarasów. Z mojego, czysto inżynierskiego punktu widzenia najbliżej prawdy jest wyobrażenie przedsta-wione poniżej, chociaż nie do końca – nic tu nie wisi, nie zwiesza się ani nie przypo-mina wiszących ogrodów. Technicznie – do zrobienia w granicach ówczesnych moż-liwości, estetycznie – nie wyobrażam sobie, by można było zaliczyć tę piramidę typu schodkowego do jakichkolwiek cudów.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
02. Wiszące ogrody Semiramidy rekonstrukcja.jpg
Źródło: http://pieknemiejsca.wordpress.com/2009 ... -babilonu/
Ale czemu się tu dziwić, jeżeli współcześni badacze mają do dyspozycji jedynie ruiny, które dziś wyglądają tak i jeszcze gorzej, bo fotka pochodzi z lat 50.:
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
03. Wiszące ogrody Semiramidy ruiny.jpg
Źródło: http://pieknemiejsca.wordpress.com/2009 ... -babilonu/
Nota bene, byłem tam i widziałem ruiny na własne oczy w 1982 roku, kiedy ja-ko niespełna trzydziestoletni młodzieniec pracowałem jako wykładowca na Uniwersy-tecie Bagdadzkim. Niestety, w kraju rządzonym przez Saddama Husaina tylko wize-runków zakazu fotografowania było nieco mniej, niż portretów przywódcy narodu i z tego okresu mojego życia wyniosłem tylko jedną fotografię, zrobioną w moim miesz-kaniu i przemyconą (!) przez granicę w drodze powrotnej do kraju. Szkoda.
Chinampas
O ile akwaponiczne zapędy króla Nabuchonodozora można zaliczyć do eks-trawagancji bogatego i zakochanego do szaleństwa męża (która współczesna żona nie marzy o takim facecie?), o tyle tysiące kilometrów od Babilonu i setki lat później pojawiło się imperium, dla którego akwaponika była podstawą egzystencji, ale po kolei.
Jako mały chłopiec zaczytywałem się w powieściach Karola Maya o szlachet-nym wodzu Apaczów Winnetou. W tym czasie, za głębokiej komuny mój tata miał tzw. subskrybcję na kolejne tomy Wielkiej Encyklopedii Powszechnej wydawanej przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe w latach 1962-1970 (12 tomów plus su-plement). Nadejście każdego tomu było dla mnie świętem – z młodzieńczą nabożno-ścią kartkowałem pachnący farbą drukarską każdy tom – strona po stronie. Tak chło-nąłem wiedzę. Szok przeżyłem, kiedy przyszedł tom z literą M, „May Karol”. Nie przyjmowałem do wiadomości, że facet nigdy nie był na „dzikim zachodzie”, wszystko sobie wymyślił, a Amerykę odwiedził dopiero w 1908 roku. Moje wyobrażenia o In-dianach legły w gruzach. Następną cegiełkę do ruiny dołożyła powieść „Ostatni Mo-hikanin”, której w złości nie doczytałem do końca, a potem masochistycznie zaim-plantowałem sobie wiedzę z encyklopedii o Mayach i Aztekach, którzy, ku mojemu zdumieniu też byli Indianami. Potem było jeszcze gorzej – na studiach pokazano nam cuda architektury imperium Mayów i Azteków. Cywilizacje te nijak miały się do wy-obrażeń o „dzikich”, wyniesionych z westernów.
Pierwszy, pisany dokument aztecki pochodzi z czasów średniowiecznych. Opisuje dzieje Azteków. W skrócie: szli z północy Ameryki, może było tam za zimno, może inne plemiona dawały im popalić, a może z jedzeniem było kiepsko – nie wia-domo - natknęli się na kamienną głowę, która do nich zagadała, obiecała złote góry pod warunkiem, że zabiorą ją ze sobą, więc uznali ją za boga, którego imienia nawet nie próbuję zapamiętać (Huitzilopochtli), choć wielu moich kolegów akwarystów sypie jak z rękawa łacińskimi nazwami, znacznie trudniejszymi do zapamiętania. Otóż ci Aztekowie nieopatrznie zabrali ciężar ze sobą. Za namową „głowy” osiedlali się to tu, to tam, aż w końcu po dwustu latach „głowa” się zdecydowała – wyspa na jeziorze Texcoco. Wyboru dużego nie mieli, bo tereny wokół otaczało imperium Tepaneków, dla których Aztekowie byli zwyczajnymi barbarzyńcami, a że trzeba było od czegoś zacząć, Aztekowie zbudowali na wyspie miasto Tenochtitlan, które w dzisiejszym rozumieniu było rybacką wioską. Jeszcze w XIV wieku niewiele znaczyli wobec potę-gi Tepaneków, będąc ich wasalami. Kiedy na początku XV wieku na tronie tapanec-kim zasiadł „Przepaska Biodrowa” (w końcu jakieś odniesienie do Karola Maya), wpadł na pomysł, by zaciukać młodego szefa Azteków, „Dymiącą Tarczę”. Tak to wkurzyło Azteków, że powołali nowego władcę, „Obsydianowego Węża” i po roku ciężkich walk Tenochtitlan uzyskało niepodległość. Potem sprzymierzyli się z innymi plemionami i przyłożyli wszystkim, łącznie z sojusznikami, opanowując Dolinę Mek-syku. Kiedy w 1449 przyszła powódź, rok później fala mrozów, a jeszcze rok później susza, sąsiedzi Azteków zaczęli padać z głodu, ale nie Aztekowie – mieli założone wielkie składy żywności.
W końcu wracam do akwaponiki. Kiedy Aztekowie osiedlili się na wyspie, a ra-czej licznych wyspach jeziora Texcoco, zaczęli od razu zakładać tzw. chinampas – dziś nazwalibyśmy to ogródkiem warzywnym. Skąd znali ten rodzaj rolnictwa, nie widomo. Technika chinampas, wg udokumentowanych źródeł znana jest od co naj-mniej X wieku n.e. Na płytkich wodach jeziora wokół wysp budowali z wikliny i trzciny prostokątne koszyki, utwierdzone w narożnikach do dna. Miały ok. 90 m długości i od 4 do 9 m szerokości. Koszyki wypełniano mułem, osadami z jeziora i gnijącymi rośli-nami. Pomiędzy koszami pozostawiano odstępy, umożliwiające pływanie łodziami. W to świństwo sadzono rośliny – kukurydzę, fasolę, pomidory, paprykę chili, dynie (czy miłośnikom kuchni meksykańskiej z czym się to nie kojarzy?) i kwiaty – coś dla du-cha. Obserwując pastwisko z krowimi kupami, łatwo jest zauważyć analogię. Dla „wzmocnienia” efektu i z braku innej możliwości odchody ludzi z miasta Tenochtitlan odprowadzane były również do jeziora, resztę zapewniało słońce, płytka woda i poło-żenie geograficzne – do czterech upraw w roku (!!!)
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
04. Chinampas
Źródło: http://historystuff.net/chinampas/
Potem, w XVI wieku zajrzał w te rejony wraz z 500 kolegami Hernán Cortéz i przemielił całe imperium w trymiga. Kolejni jego hiszpańscy koledzy, widząc jak obfite zbiory przynoszą chinampas postanowili je jeszcze zwiększyć – trzeba przecież było czymś wykarmić te zagony opancerzonych żarłoków ze Starego Świata. Wpadli na pomysł tyleż prosty, co doniosły w swoich konsekwencjach – osuszyć jezioro. Po co bawić się w jakieś tam kosze, gdy wystarczy zasiać ziarno na dnie jeziora? Texcoco leży na wysokości ponad 2000 m n.p.m. Jaki problem spuścić wodę, i wykorzystać żyzną w ich mniemaniu glebę? Jak pomyśleli tak i zrobili, efekt – zero. Gleba pod jeziorem okazała się zbyt zasolona. Nie rozumieli subtelnej różnicy pomiędzy krowią, a rybią kupą. Tę pierwszą od wieków umieli wykorzystać, tej drugiej już nie. Zabrakło ówczesnego Steve’a Jobs’a i jego dewizy – „think different”.
Jak zepsuć akwaponikę, czyli początki
Na tak postawione pytanie jest prosta odpowiedź – przefajnować, jak Hiszpa-nie w Nowym Świecie.
Zawsze z żoną kochaliśmy koty i zawsze jakieś sierściuchy z nami mieszkały. Pięć lat temu, po urodzeniu się naszej drugiej córeczki jakieś fatum zawisło w powie-trzu. Żona dusiła się w nocy od kaszlu, dziewczynki też miały problemy z oddycha-niem; wizyta u pani doktor, przedziwne testy polegające na nakłuwaniu skóry, potem nierefundowane przez NFZ, koszmarnie drogie badania krwi i w końcu diagnoza – uczulenie na sierść zwierząt, pyłki brzozy (przecudnej urody rośnie za oknem) oraz innych miłych dla oka, a paskudnych dla płuc roślinek. Jakby tego było mało, do peł-nej mapy uczuleń doszły jeszcze składniki wielu przepysznych potraw z kakao na niechlubnym czele. Wyrok pani doktor w białej todze, w obliczu niepodważalnych dowodów był nieubłagany – wyprowadzić kota z domu. Kakao przyjęło wyrok z po-korą, ale kot zabiegał bezskutecznie zresztą o apelację. W trakcie „procesu” zdespe-rowana babcia niczym adwokat diabła nieśmiało zapytała – to jakie zwierzątka moż-na trzymać, przecież dzieci potrzebują kontaktu z innymi żyjątkami? Odpowiedź była jasna i jednoznaczna tak bardzo, że wszelkie dalsze próby ratowania kota nie miały sensu – wszystkie, które nie mają sierści ani piór.
Krokodyle nie wchodziły w grę z wiadomych powodów, robaki też nie, bo rażą moje wysublimowane poczucie estetyki, mikroby może są i fajne, ale widoczne tylko pod mikroskopem, insekty z kolei mogą być przyczyną wielu groźnych chorób, po-dobnie jak palenie, o czym ostrzega na każdej paczce papierosów minister zdrowia, więc nad czym tu deliberować - wybór był ograniczony. Decyzja babci była prosta – rybki. Pewnego kwietniowego popołudnia 2010 roku zadzwoniła do mnie i poprosiła o pomoc. Zięć ze mnie spolegliwy, więc pojechałem pod wskazany adres – piwnica pawilonu handlowego, sklep zoologiczny, a w nim smród jak z przysłowiowej mu-rzyńskiej chaty. Babci to jakoś nie przeszkadzało, kiedy z dumą pokazała swój zakup dla naszych córeczek – szklana kula, ok. 5 l pojemności. Prawdziwe cuda były w środku – jakieś żywe, bajecznie kolorowe rybki sztuk 5, centralnie umieszczona pla-stikowa roślinka i mieniące się wszystkimi barwami tęczy szklane (jak się później okazało) kulki. Ponieważ babcia jest „autobusowa”, na mnie spoczął zaszczytny obowiązek przewiezienia tej menażerii do domu. Mam jakąś przedziwną awersję do plastiku, więc jeszcze w sklepie nieśmiało zapytałem właścicielkę, czy nie można by wymienić tego cudu chińskiej technologii na coś „bardziej naturalnego”. Pani szybko przeliczyła na kalkulatorze, by wyszło jej na zero i w swojej nieskończonej wspania-łomyślności, z delikatnością godną mrocznej strony pożądania wyjęła plastikowe straszydło, zastępując je żywą roślinką. Wdzięczność moja była tak wielka, że z wra-żenia zdążyłem zapytać tylko o nazwę rybek, pomijając roślinkę (do dziś nie wiem, co to było), odpowiedź – gupiki. Wtedy nic mi to nie mówiło, a ponieważ jedną z pod-stawowych zasad zapamiętywania człowieka inteligentnego, za którego z bardzo rzadka się uważam jest kojarzenie, więc by zapamiętać skojarzyłem – „głupiki”.
Tamtego popołudnia byłem akurat w niezłej kondycji umysłowej, więc po przywiezieniu kuli z rybkami i roślinką do domu, zacząłem szukać w internecie infor-macji o „jakichś tam gupikach”. Wszyscy to chyba znamy – wrzucasz do googla jed-no hasło, za nim idą kolejne itd. Rodzina była zachwycona nowymi mieszkańcami, zwłaszcza dzieci były podekscytowane. Już po godzinie surfowania w sieci podjęli-śmy decyzję – przecudnej urody kulki idą won. Zostało nam trochę żwiru z budowy - kilka wizyt na forach, tzw. dobre rady, gotowanie i płukanie żwirku i już ok. 20:00 w kuli było naturalne dno i prawdziwa roślinka – full wypas, jak nam się wtedy wydawa-ło.
Dzieci zaliczyły kąpiel i poszły spać, żona poszła w objęcia Morfeusza, za-miast w moje (tym razem nie byłem zazdrosny), a mnie czekała pierwsza z wielu nie-przespanych nocy, spędzonych na surfowaniu w sieci. W pierwszej wersji to zdanie brzmiało: „Dzieci zaliczyły kąpiel i poszły spać, żona też odpadła, jak tynk od mokrej ściany, a mnie czekała pierwsza z wielu nieprzespanych nocy, spędzonych na surfo-waniu w sieci”. Pomyślałem jednak, że może się obrazić; żona oczywiście, nie ścia-na.
Po tej pierwszej nocy okazało się, że potrzebne są jakieś pompy, jakieś napo-wietrzanie, termometr, jakieś testy do wody, technika CO2, że są jakieś biotopy, sło-wem – szok. Ok. 5:00 rano wyciągnąłem pierwszy wniosek – wywalić tę nieszczęsną kulę i kupić prawdziwe akwarium. Tego samego dnia po południu kupiliśmy owalne mini akwarium Aquaela 25 x 25 x 41 cm z pokrywą, filtr, termometr, grzałkę, kilka roślinek, cztery sumiki szkliste i trzy platki. Na większy baniak nie było mnie akurat stać, a i tak już to był dla nas ocean. Nie muszę pisać o tym, że w ciągu paru najbliż-szych miesięcy popełniliśmy wszystkie możliwe grzechy początkujących akwary-stów, z których przerybienie było najlżejszym. To był początek mojego i mojej żony nowego hobby.
Czas mijał, wiosna pchała się do domu drzwiami i oknami, wieczorami pach-niała ziemia, za dnia ciszę mąciły coraz bardziej hałaśliwe muchy i pszczoły, nocą, by nie było za cicho, zastępowały je komary brzęcząc swoim nieznośnie wysokim C a ja, zamiast zająć się po pracy dziećmi, żoną, podziwianiem z tarasu widoku pradoliny rzeki Supraśl, z nieodłączną puszką piwa w ręce dla wyostrzenia zmysłów i wzmoc-nienia doznań, zacząłem ślęczeć po nocach w internecie. Szybko trafiłem na posty dotyczące hydroponiki, a ponieważ moja żona (kiedy jeszcze była narzeczoną) prze-prowadzając się do mnie przytaszczyła ze sobą mnóstwo mniejszych lub większych roślinek doniczkowych, z których wiele było wyższych ode mnie, a niewielkie miesz-kanie, w którym wtedy mieszkaliśmy przypominało dżunglę, od razu wiedzieliśmy, że filtracja hydroponiczna do akwarium to jest to. Dla mnie akurat hydroponika nie była czymś nowym. Niewielu Czytelników zapewne wie, że dawno temu, w słusznie mi-nionej epoce w połowie lat 80., doniczki do uprawy hydroponicznej wraz z instrukcją uprawy pojawiły się w kwiaciarniach (państwowych oczywiście). W sklepach spożyw-czych przysłowiowy ocet, prawie wszystko na kartki, a kwiaciarnie kryzys jakby omi-nął. Kupiłem to cudo, choć daleko jej było do współczesnych doniczek hydroponicz-nych, do tego wykosztowałem się na papirus (Cyperus alternifolius L.), wypłukałem żwirek, po czym całość zawiozłem Mamie w prezencie urodzinowym. Papirus przeżył Ją o kilkanaście lat, a anturium rośnie do dziś.
Nasze malutkie akwarium, mimo swoich niewielkich rozmiarów szybko stało się centralnym miejscem w salonie. W środku działo się znacznie więcej ciekawych rzeczy, niż w telewizyjnych operach mydlanych, a nawet w filmach akcji. Z punktu widzenia dobrych, akwarystycznych rad „szkiełko” stało w najgorszym z możliwych miejsc – w południowo-zachodnim oknie, za to na parapecie o szerokości 60 cm, otoczone licznymi roślinami doniczkowymi - taka namiastka dżungli, rozbudzająca zwłaszcza wyobraźnię naszych dzieci. Doświadczenia z tamtego okresu i wspomnia-ne wcześniej akwarystyczne grzechy, mogłyby stanowić materiał na osobny artykuł.
Wkrótce zaczęliśmy myśleć o czymś większym, znacznie większym. Inne miejsce niż to w oknie nie wchodziło w rachubę, docelowo po drugiej stronie szyby ma powstać ogród zimowy. Niestety, trzeba było wyciąć parapet, na którym stał Aqu-ael i roślinki. Musiałem w zamian zrobić w innym oknie półkę na kwiatki, duuużo kwiatków. Trzeba było szybko zaprojektować zbiornik, stelaż i system filtracji i … spędzić kolejne noce w internecie. Ilość dobrych rad udzielanych na forach, na któ-rych się zalogowałem, ilość sprzecznych opinii na ten sam temat, ogrom wiedzy, któ-rą musiałem szybko opanować powodowały, że kładłem się spać o świcie ze świa-domością, że im więcej wiem, tym mniej wiem. Ale – pierwsze olśnienie przyszło w momencie, gdy powiązałem akwaponię (choć jeszcze wtedy nie znałem tego termi-nu) z krowią kupą. Drugie, gdy trafiłem na artykuł o uprawie hydroponicznej zamiesz-czony na stronie internetowej czasopisma „Hasło Ogrodnicze”. Wtedy pierwszy raz dowiedziałem się o uprawie roślin metodą NFT, ale o tym dalej. Tam też po raz pierwszy znalazłem tajemnicze wtedy słowo „aquaponika”. Było to już po tym, jak zrozumiałem w końcu obieg azotu w przyrodzie.
Po kilku dniach moim ulubionym działem na forach stał się DIY. Kreatywność ludzi tam piszących godna jest niejednego Nobla, gdyby tylko mieli kasę na rozwija-nie swoich pomysłów, kto wie …? Każdej kolejnej nocy studiowałem pomysły i fotore-lacje wynalazców. Czegóż tam nie było – wymyślne sumpy, pokrywy do akwariów budowane z paneli podłogowych (sic!), filtry narurowe, filtry FBF, filtry podżwirowe (tłoczące lub odsysające i przy okazji dyskusje o „wyższości świąt Bożego Narodze-nia nad świętami Wielkiej Nocy”, systemy napowietrzania i cała masa innych „paten-tów”, które budziły mój nabożny podziw. Pomijam technikę oświetleniową, bo moja wiedza w tym zakresie skończyła się na etapie fizyki w szkole średniej, a tu nagle widzę „jakieś” świetlówki T5, HQI i wchodzące dopiero LEDy – totalna masakra.
Najlepsze, najefektywniejsze i najbardziej kreatywne pomysły zdaniem ich au-torów postanowiłem wykorzystać w naszym zbiorniku. Wtedy wydawało mi się, że tworzę mercedesa akwaponiki. A propos „wtedy” – mój ulubiony dowcip z westernu „Siedmiu wspaniałych” – „pewien facet w Teksasie rozebrał się do naga i wskoczył w kaktusy. Zapytano go później, dlaczego to zrobił? Odpowiedział – wtedy wydawało mi się to zabawne”. Czyż ta jedna spontaniczna odpowiedź nie usprawiedliwia wszystkich naszych błędów, nie tylko akwarystycznych?
Nasączony nową wiedzą, jako wyznawca wszechmocnego piwa, którego mar-ki z wiadomych względów nie wymienię, zasiadłem w końcu do tego, co najbardziej lubię - projektowania. Pierwsze pomysły pokazałem Andrzejowi Zagajewskiemu, guru podlaskich podwodnych ogrodników (przy okazji polecam film o Jego hobby, wyemi-towany przez TVP Białystok, dostępny na stronie internetowej). Trochę mi poprze-stawiał, trochę sam pozmieniałem i powstał projekt do realizacji. Ponieważ Andrzej jest tradycjonalistą – komin, sump, HQI i cała ta profesjonalna maszyneria, podesła-łem mu kilka artykułów na temat hydroponiki. Obejrzał pierwszy projekt i przekonał mnie do kilku zmian – przewidzieć nawożenie CO2, zlikwidować planowane złoże torfu ze względu na późniejsze zabarwienie wody, wziąć pod uwagę filtr podżwirowy i zlikwidować głowicę prysznicową na wylocie wody do akwarium (miałem taki po-mysł). Potem był kolejny ból głowy i dziesiątki godzin spędzone w internecie. To wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że wkraczamy na ziemię nieznaną. Nikt nie znał się na akwaponice (!)
Pierwsze założenia były proste – światło słoneczne z okna jako źródło darmo-wej energii, filtr hydroponiczny, który wyeliminuje podmiany wody. Musiałem tylko zaopatrzyć się w pojemnik na deszczówkę, która do tej pory bezużytecznie zalewała mi taras.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
05. Schemat systemu
Autor: Aleksander Bielski
Kiedy do dwóch latach patrzę na ten schemat widzę jedno: katastrofalny prze-rost formy nad treścią. W założeniu system miał grupować w jednym miejscu wszyst-kie, moim zdaniem najciekawsze rozwiązania znalezione na forach w dziale DIY, ta-kie superakwarium. Nie zastosowałem chyba jedynie filtra narurowego i całe szczę-ście, bo wpędziłbym się w dodatkowe, niepotrzebne koszty. Darmową wodę demine-ralizowaną mam przecież z dachu. Sceptyków uspokajam – mieszkamy w Supraślu, mieście uzdrowiskowym, otoczonym zewsząd Parkiem Krajobrazowym Puszczy Knyszyńskiej, do tego same obszary Natura 2000, których lasy bardzo skutecznie oczyszczają powietrze otulające nasz przytulny domek.
Jak to miało działać?
Najpierw z pomocą sąsiada zbudowaliśmy stelaż z drewna, zdolny przenieść ok. 1 000 kg, na którym miało się pysznić jak jakiś bażant akwarium ogólne o wymia-rach 190 x 60 x 45 cm (513 l). Wtedy wydawało mi się baaaardzo wypasione. Nad akwarium miała znaleźć się główna pompa, ukryta w pojemniku z matowego szkła organicznego. Woda miała być zasysana z filtra podżwirowego, a jakże. Uwierzyłem w dobre rady kolegi „akwarysty holenderskiego”, który szybko mnie przekonał, że podżwirówka umożliwia najbardziej efektywne podawanie nawozów do korzeni rośli-nek w akwarium – to było logiczne, a nic mnie tak nie przekonuje, jak logika. Jako wynalazca z zamiłowania, a budowlaniec z wykształcenia postanowiłem filtr podżwi-rowy nieco podrasować, owijając kratki hagena geowłókniną drenażową, żeby mi się tam jakiś piaseczek nie przedostał. Po mniej więcej roku ten pomysł okazał się kata-strofą i wymusił totalny reset akwarium – 14 godzin pracy dla dwóch osób - mnie i mojej żony, o bałaganie w całym salonie nie wspomnę. Przedobrzyłem z geowłókni-ną. Coś, co ma gwarancję producenta na 30 lat w normalnych warunkach eksploata-cji, czyli chroni rury drenażowe wokół budynków przed zatkaniem, wytrzymało rok intensywnego wydalania przetworzonych przez rybki super- i hiperpokarmów oraz mechanicznego zasysania. Nie pomyślałem o tym, jak zresztą o wielu innych rze-czach, że woda do rur drenażowych przesącza się grawitacyjnie lub osmotycznie ze znacznie mniejszym ciśnieniem, niż bezlitośnie ssana mechanicznie.
Z opisanego nieszczęsnego filtra podżwirowego wodę miała zasysać pompa umieszczona nietypowo – w osłaniającym ją pojemniku (bo sama w sobie jest brzyd-ka niestety) z matowego szkła organicznego, umieszczonego na akwarium, po lewej jego stronie. Doświadczony akwarysta zauważy, że w momencie zaniku prądu, woda z pompy wypłynie do akwarium i nie ma takiej siły, by ponownie do niej wróciła. Przewidziałem to i na rurze z podżwirówki, przed pompą wkleiłem zawór zwrotny Whale ¾” do łodzi, kupiony w internetowym sklepie żeglarskim, teoretycznie unie-możliwiający pozbycie się pompie jej podstawowego pokarmu – wody, teoretycznie. Mam nadzieję, że żadna łajba nie zatonęła z powodu takiego zaworu. Tuż za pompą miał się znaleźć trójnik, rozdzielający wodę na dwa strumienie – główny do hydropo-niki, drugi, o mniejszym przepływie do reaktora dwutlenku węgla. Ale, żeby nie było zbyt prosto, woda do hydroponiki miała wpływać przez głowicę prysznicową. Skąd się tam wzięła? Odpowiedź jest prosta – napowietrzanie wody. Jeden z wynalazców na jednym z forów pokazał, jak nawiercając dziesiątki otworków w płytce, na którą spada woda z akwarium do sumpa, wyżej wzmiankowana napowietrza się przepięk-nie. Moje lenistwo i pomysłowość wzięły górę, więc zamiast przycinać, wymierzać i wiercić zastosowałem gotowy produkt. Zaprojektowałem komorę z gąbkami, która miała pełnić funkcję filtra mechanicznego (prefiltrem była podżwirówka), której wy-miary były nieznacznie większe od głowicy prysznica. Woda, po przejściu przez gąbki miała trafić do komory z dwiema małymi pompkami, tłoczącymi ją przez deszczownie nad filtr hydroponiczny. Ten ostatni był moim największym powodem do dumy – 54 litry zraszanego keramzytu jako filtr biologiczny, w którym miały rosnąć roślinki. Przy okazji zauważyłem, że keramzyt keramzytowi nierówny – ten ze sklepu ogrodniczego tonie, budowlany pływa. W założeniach, prawie cała ta pyszna dla roślin woda wraca-ła przez zwykłą umywalkową wylewkę zamontowaną w filtrze hydroponicznym do akwarium. Prawie, nie wspomniałem nic o wodzie z drugiego obiegu, która miała po-płynąć do reaktora CO2. W pierwszym pomyśle woda ta wypływała z reaktora do wlo-tu awaryjnego wylewki umywalkowej i razem z wodą z głównego obiegu wracała do akwarium. Parę dni później przekierowałem ją do wewnętrznej deszczowni, położo-nej kilka centymetrów poniżej lustra wody skąd rozpływała się po całej powierzchni woda sodowa. Nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał reaktora CO2 jako filtra FBF. Pierwsze podejście było jedną z wielu katastrof. Użyłem zbyt drobnego piasku, który po paru minutach niczym śnieg pokrył wnętrze akwarium. Wyglądało to na-prawdę bajecznie.
Szklarz się postarał za bardzo - akwarium od kilku dni stało koło kominka, na środku salonu, a nasze bardzo nieletnie córeczki nieustannie mu zagrażały, z wza-jemnością zresztą. W końcu stelaż był gotowy, pozostało wezwać sąsiadów na po-moc, żeby delikatnie wrzucić to cudeńko na miejsce. Od projektu do efektu:
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
06. Filtr podżwirowy „do góry nogami”
Autor: Aleksander Bielski
Potem była już czysta przyjemność, czułem się ja stwórca – kształtowanie dna – spore kamyki na wierzch filtra dennego a potem dość gruby płukany piasek. Mate-riał miałem pod ręką, jedyny kłopot, to wypożyczenie od córeczek łopatki do piasku. W tym momencie wystąpił kolejny problem – krajobraz łatwy do ukształtowania w małym zbiorniku okazał się potwornie oporny w formacie XL.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
07. Próba hydrauliki
Autor: Aleksander Bielski
Próby hydrauliki nie miałem odwagi podjąć sam. Z odsieczą przybył niezastą-piony „podwodny ogrodnik” Andrzej z kolegą. O dziwo, system zadziałał, ale dopiero po usunięciu bebechów dławiących przepływ z głowicy prysznicowej. Ciśnienie wy-twarzane przez pompę akwarystyczną nijak się ma do ciśnienia w sieci wodociągo-wej. Wylazły też inne błędy:
- dwie pompki New Jet 1200 obsługujące każda jedną deszczownię okazały się zbyt wydajne i trzeba było ustawić je na min., co zmniejszyło zraszanie;
- pompa główna OR 2500 okazała się za słaba lub warstwa piasku na filtrze dennym zbyt gruba;
- zastosowany na wylocie z koryta hydroponicznego odpływ umywalkowy ma za dużą średnicę, co skutkowało efektem głośnego siorbania i wpuszczaniem do akwarium olbrzymiej ilości bąbli powietrza.
Nie było zmiłuj się. Trzeba było zacząć od nowa. Z nieutulonym żalem wywali-łem cały, tak pieczołowicie płukany piasek, aż do gołej geowłókniny. Godzinami płu-kałem żwir, żeby zmienić granulację złoża, a przez to przepustowość dennego filtra. Na filtr nasypałem keramzyt (kolejny błąd – wypływał mi na powierzchnię przez na-stępne miesiące), a potem docisnąłem przepłukanym żwirkiem. Na wylocie z hydro-poniki zamontowałem zawór dławiący, żeby nie siorbało. Zlikwidowałem jednego New Jeta dając trójnik na obie deszczownie. Dosypałem starannie przepłukany i kil-kakrotnie tańszy keramzyt budowlany do hydroponiki, a żona wyjęła z doniczek naj-bardziej rachityczne kwiatki, opłukała korzenie i wcisnęła je w keramzyt. Niestety, nie chciało mi się płukać sklepowego żwirku „wielokrotnie płukanego”, co skutkowało tym, że po napełnieniu wodą przez 3 dni woda była biała, a czwartego dnia rano na-gle wszystko się wyklarowało (cud!)
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
08. Pierwsze roślinki.
Autor: Aleksander Bielski
Widać różnicę, pomiędzy keramzytem ogrodniczym a budowlanym, te białe cętki, to pumeks.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
09. Zestaw, jeszcze bez CO2
Autor: Aleksander Bielski
Na fotografii widoczna jest zamontowana w oknie, opuszczona do po-łowy roleta. Jak się nowicjusze, jakimi wtedy byliśmy naczytają w intrenecie o inwazji paskudnych glonów, do tego zewsząd słyszą i czytają jedynie słuszne rady o odsu-nięciu akwarium jak najdalej od okna, to nie powinno dziwić, że postanowiliśmy ogra-niczyć szanse inwazji glonów, tak na wszelki wypadek. „Na wszelki wypadek Pan Bóg dał księdzu ku..sa”, mawiał mój ś.p. szef.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
10. Pompa
Autor: Aleksander Bielski
Tu jest mój wynalazek, z którego jestem bardzo dumny. Nazwałem go ostatnią deską ratunku. Kilka razy się przydał i potem stosowałem to rozwiązanie w następ-nych systemach. Każdy, absolutnie każdy filtr hydroponiczny się zatyka, to tylko kwestia czasu. Korzenie roślin potrafią robić prawdziwe cuda, ale o tym później.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
11. Odpływ bezpieczeństwa - ostatnia deska ratunku
Autor: Aleksander Bielski
W końcu mogłem być z siebie dumny – zbudowałem superakwarium uzupeł-niając je o zestaw CO2. Od razu widać, że wszystko jest nówka sztuka i to niestety ostatnia taka fotka, bo w ramach wymiany butelki, trafiła mi się wyjątkowo obskurna.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
12. Zestaw CO2
Autor: Aleksander Bielski
Na studiach nauczono mnie, że każdy ustrój konstrukcyjny (budynek, most, maszt i inne przecudnej urody budowle) jest tak wytrzymały, jak jego najsłabszy ele-ment. W naszym systemie, pierwszym słabym ogniwem okazał się zawór zwrotny. Czy ktoś z Was sprawdza na stronie internetowej dostawcy energii elektrycznej ter-miny „planowanego wyłączenia prądu”? Z przyzwyczajenia robię to do tej pory. Aku-rat wtedy, gdy testowaliśmy naszą dumę, chlubę i cud akwarystycznej techniki, PGE Dystrybucja Białystok Teren zaplanowała sobie modernizację sieci energetycznej w Supraślu z rozmachem godnym XXI wieku. Wyłączali nam bezpardonowo prąd - raz nawet na 12 godzin. Zawór zwrotny dość pospiesznie uwalniał się od ciążącego nad nim słupa wody i wypuszczał ją radośnie z pompy. Każdorazowe, ponowne jej uru-chomienie wymagało: odkręcenia głowicy prysznica, włożenia do rury dużego lejka, zalewania pompy i włączenia jej do sieci - robota dla dwóch osób. Pompa była na tyle nieprzewidywalna, że kiedy już zassała wodę, radośnie obwieszczała nam to obfitym strumieniem wody sikającym na kilka metrów po całym salonie. Trzeba było jeszcze jej radość poskromić, nakręcając głowicę prysznicową. Horror.
W końcu mieliśmy tego dość. Miarka się przebrała, kiedy nasze superakwa-rium, które było oczkiem w głowie całej rodziny, co jakiś czas budziło nasze córeczki. W środku nocy któraś z nich wchodziła do naszej sypialni i konfidencjonalnym szep-tem do samego ucha informowała – „mamo”, albo „tato” (do dziś nie znamy kryteriów ich wyboru rodzica na daną noc) – „pompy dziwnie pracują”. Nie miałem już ochoty dalej jeść tej żaby wiec zacząłem kombinować nad uproszczeniem systemu i okazało się to strzałem w „10”. Zainteresowanych ewolucją techniczną systemu odsyłam na popularne fora internetowe do działu DIY, bo to osobna i długa historia.
Akwaponika - sukcesy i porażki, prawdy i mity
Technika
Superakwarium zaczęło w końcu żyć swoim życiem i zaczęło robić się trochę nudno, a ponieważ nigdy z siebie nie jestem zadowolony zacząłem po miesiącu kombinować, co by tu zepsuć. Można by śmiało rzec, że w tamtym czasie studiowa-łem wieczorowo, a od tego studiowania głowa pęczniała od nowych pomysłów. Prak-tycznie każdego dnia coś ulepszaliśmy, poprawialiśmy, a przede wszystkim ekspe-rymentowaliśmy. Po dwóch latach tej zabawy, podążając za zasadą Steva Jobsa – „prawdziwi artyści upraszczają”, sprowadziliśmy akwarium akwaponiczne do absolut-nie najprostszej formy, co widać na fotografii.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
13. Akwaponika
Autor: Aleksander Bielski
Zgodnie z kolejną zasadą, że lepiej późno niż wcale, dzięki naszemu akwa-rium w końcu zrozumiałem „obieg wody w przyrodzie”. Wykoncypowałem, że nasza poczciwa planeta jest gigantycznym akwarium, a słońce - monstrualnej wielkości pompą. Tam gdzie mocno grzeje, woda zamienia się w parę, podnosi się aż do nie-ba, gdzie jest jej tak zimno, że postanawia ponownie zamienić się w wodę i spada nam na głowy, rolnikom na pola, a do tego zamieniona w śnieg zawsze zaskakuje drogowców. Potem już tylko przefiltrowuje się przez glebę, nasyca się różnymi sma-kowitościami dla wszystkiego co żyje, odparowuje i tak w kółko Macieju.
W warunkach domowych niestety nie da się tego odtworzyć, bo nikt jeszcze nie zbudował miniaturowej bombki termojądrowej, udającej słońce. Stworzyliśmy jed-nak namiastkę. Słońce zastąpiliśmy mechaniczną pompą, pożywienie dla roślin w filtrze hydroponicznym dają odchody ryb, światło i ciepełko dla roślin i ryb - kombina-cja prawdziwych promieni słonecznych wpadających z okna (efekt cieplarniany) i LEDów mocy, które jednocześnie ogrzewają wodę. Napowietrzanie stało się zbędne, bo woda cały czas jest w ruchu i spadając z hydroponiki do akwarium pięknie bąbel-kuje, co widać na załączonym obrazku. Na szczęście oboje lubimy szum wody i wca-le, ale to wcale nam on nie przeszkadza. Hydroponika i kaskada mają jeszcze jedną, ważną zaletę – utrzymują stałą wilgotność powietrza w salonie, co ma znaczenie, zwłaszcza zimą i podczas letnich upałów. Średnio musimy uzupełniać 6 l wody na dobę.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
14. Kaskada
Autor: Aleksander Bielski
Woda
Nie podmieniamy wody, bo nie ma takiej potrzeby. Może tajemnica tkwi w tym, że mamy nieograniczony dostęp do deszczówki? Raz tylko, po roku funkcjonowania zbiornika zrobiliśmy totalną rewolucję, gdy zatkał się filtr podżwirowy i trzeba było go usunąć. Wcześniej, na forach poprosiłem kolegów akwarystów o pomoc. „Dobre ra-dy” i niektóre pomysły wprawiły mnie wręcz w osłupienie i pewnie dlatego spróbowa-łem najbardziej „wariackiego” z nich. Wariackiego, bo nikt tego wcześniej nie próbo-wał. Podłączyłem pompę obiegową, taką od centralnego ogrzewania stroną tłoczącą do wylotu podżwirówki. Żona dyżurowała przy wyłączniku prądu, by natychmiast móc przerwać tę zabawę. Włączyła, pompa zaczęła tłoczyć wodę i …. nic się nie stało. Wyłączyła. Chwilę później na dnie pojawił się niewielki stożek, potem zaczął szybko rosnąć aż w końcu eksplodował gigantycznymi bąblami jakiegoś gazu. Atak wulkanu przeżyli zarówno mieszkańcy akwarium jak i domu. „Wulkan” ożywiał się jeszcze przez kolejne trzy dni.
Przed usunięciem nieszczęsnej podżwirówki trzeba było oczywiście pozbyć się wszystkiego z akwarium. Żal nam zrobiło się bezużytecznych już, ostatnich 100 l bardzo brudnej wody. W ruch poszła pompa i długi ogrodowy wąż, skierowany na pobliskie krzewy w ogrodzie. Nie da się opisać, jak były szczęśliwe, po tym podlewa-niu zaczęły rosnąć w oczach i wręcz uśmiechać się do nas.
Niestety, dojrzewanie wody w akwaponice trwa kilka miesięcy, a nie tygodni, bo całość stanowi spójny system. Podczas kolejnych eksperymentów okazało się, że kiedy to wszystko już działa jak pan Bóg przykazał, występują drastyczne niedobory NO3 i trzeba podać odpowiednie sole. Teraz, bez mierzenia parametrów wody na-tychmiast widzimy, kiedy roślinki w hydroponice są głodne. Nauczyliśmy się obywać bez chemii, ale o tym dalej. Nasze akwaria nie przypominają lalki Barbie, nie są cu-kierkowe, nie są wypieszczone (z wyjątkiem szkła) i nie mają polakierowanych tip-sów. Roślinki sobie rosną, obumierają i odrastają w naturalny sposób. Odpuściliśmy sobie wycinanie i usuwanie „resztek”, bo każdy listek, który dokonał już swego żywo-ta jest łakomym kąskiem dla wielu bakterii, grzybów, ślimaków, a nawet ryb.
Jak się mieszka w takim miejscu jak Supraśl i obserwuje cztery pory roku, to widać siłę WIOSNY. Wszystkie wyschnięte na ugorach jesienią badyle zimą pokry-wają się bajeczną pajęczyną białego szronu, a kiedy wiosenne słońce i wiatr go zdmuchną, w jakiś niezauważalny sposób znikają, a ich miejsce zajmuje kolejne po-kolenie. Nikt tego nie podlewa, nie nawozi, nie wycina i jakoś to działa, zupełnie jak w naszym akwarium.
W zamierzchłej już przeszłości, jak prawie wszyscy początkujący akwaryści zaopatrzyliśmy się we wszystkie możliwe testy parametrów wody (prawie, bo cena kompletu tej chemii na dzień dobry wyklucza większość młodych, początkujących adeptów akwarystyki z grona potencjalnych klientów firm, które mają produkty wy-łącznie z półki „premium”. Dwa miesiące po „odpaleniu” akwarium zrobiłem coś, czym pochwaliłem się na forach i zaraz wszyscy puknęli się w czoło – zbadałem wo-dę z naszego zbiornika w białostockim Sanepidzie pod kątem podstawowych para-metrów - pH, kH gH i takie tam inne, zawartości pierwiastków oraz przydatności do spożycia (!). W moim pojęciu stworzyłem doskonały system filtracji, a mimo to, zda-niem Sanepidu woda nie nadawała się do picia – ilość bakterii escherichia coli kwali-fikowała akwarium do natychmiastowego zamknięcia jako kąpieliska dla starannie domytych ludzi, o piciu jej oczywiście nie mogło być mowy. Do tej pory przechowuję ten urzędowy dokument, opatrzony stosownymi pieczęciami, za który zapłaciłem ko-smiczne wtedy dla mnie pieniądze. Co ciekawe – odpowiednia dyrektywa UE nie przewiduje urzędowego badania wody akwariowej, więc krakowskim targiem w od-powiedniej rubryce musiałem wpisać „woda technologiczna”, jak z jakiejś kotłowni. Miałem jeszcze do wyboru „oczyszczalnię ścieków”.
Oświetlenie
Podstawowa zasad akwaponiki – akwarium zawsze powinno stać bezpośred-nio w oknie lub tuż obok, w przeciwieństwie do akwariów opartych na tradycyjnej, mechaniczno-biologicznej filtracji. Schody zaczynają się w momencie zakupu zbior-nika – do wyboru mamy akwaria bez pokrywy, z pokrywą z wbudowanym oświetle-niem lub zestaw z pokrywą przystosowaną do zamontowania belek oświetleniowych. Jakoś nikt do tej pory nie przewidział, że ktoś zechce zastosować filtr hydroponiczny, który powinien znaleźć się na pokrywie. Powinien, choć nie musi – filtr można usta-wić z dala od akwarium, na przykład w oknie na parapecie nawet kilkanaście metrów od zbiornika pod warunkiem, że pompa „da radę”. Wadą takiego rozwiązania jest możliwość rozszczelnienia się układu i zalania sąsiadów piętro, lub kilka pięter niżej, w zależności od pojemności zbiornika.
Akwaponika wymaga dwóch poziomów światła – dla zbiornika i roślin w hy-droponice. Z doświadczenia wiemy już, że nawet najlepsze świetlówki akwarystyczne nie nadają się do wykarmienia światłem roślin w hydroponice. Pozostają dwie możli-wości – filtr hydroponiczny umieszczony w naświetlonym oknie lub specjalistyczne, koszmarnie drogie lampy do upraw hydroponicznych. Rośliny do produkcji chlorofilu nie potrzebują pełnego widma białego światła, emitowanego przez słońce. Wystarczy im barwa czerwona o długości fali 600 - 700 nm i granatowa, o długości fali 400 - 500 zmieszane w odpowiednich proporcjach. Początkowo akwarium oświetlaliśmy kom-binacją świetlówek T8 i T5, umieszczonych ok. 40 cm nad lustrem wody. Po wielu eksperymentach przeszliśmy na diody mocy Cree. Rośliny w zbiorniku są zadowolo-ne, rybki też, woda jest cieplutka, a publika pieje z zachwytu. Z poprzednich ekspe-rymentów zostały nam „rewelacyjne” listwy Archi-led, a ponieważ kosztowały tak zwaną kupę kasy, zamontowałem to „cudo” nad hydroponiką, by wieczorową porą rośliny tam rosnące mogły się pysznić całą swoją krasą. W żadnym zakresie nie na-dają się do akwarystyki, pomimo zapewnień producenta.
Karmienie ryb
Nasza akwaponiczna orkiestra zaczęła grać tak dobrze, że w końcu ktoś mu-siał wydać fałszywe tony. Pierwsze doniosły nam o tym rośliny w hydroponice. Testy wody i wszystko było jasne. Marzenie każdego akwarysty – niemierzalny poziom NO3 i książkowe parametry wody, jak się później okazało, stanowią podstawowy problem w akwarium akwaponicznym. Kolejne noce spędzone w wieczorowym uniwersytecie, aż przyszło olśnienie – rośliny są głodne !!! Co robić? Kupiśmy sole i zaczęliśmy na-wozić. Pomogło. Satysfakcja – bliska zeru, bo wprowadziliśmy chemię. Nie chcieli-śmy nawozów sztucznych, ale krowiej kupy. Dla pewności Ania zadała akwaponicz-nym rolnikom w Australii i Ameryce pytanie, czy stosują nawozy uzupełniające? Od-powiedź nas za bardzo nie zaskoczyła – nie !!! Gdzie był błąd? Błędy, jak się okazało były dwa – wycinanie resztek roślin, regularne odmulanie dna i robienie z akwarium lalki Barbie oraz drugi – obsada i karmienie ryb. Każde z naszych podlaskich spotkań akwarystycznych kończy się pokazem karmienia ryb. Pierwsza taka popisówka wy-wołała natychmiastowe protesty – ludzie, przekarmiacie ryby !!! Wszyscy pewnie znamy zasadę spopularyzowaną przez jedną z wiodących firm akwarystycznych – tyle pokarmu ile ryby są zdolne zjeść w 15 min – nie w akwaponice. Karmimy ryby raz dziennie, ok. 22:00. Pozwalamy im najeść się do syta, wyjątkiem jest mrożona ochotka, podawana na deser. Ochotkę mogą pochłaniać w dowolnych ilościach, więc mają limit, żeby im brzuchy nie zaczęły rosnąć. W środy rybki mają ścisły post. Ostatnia modyfikacja przepływu wody w systemie spowodowała, że poranne rybie kupy rozpuszczają się do południa, hydroponika robi swoje i jest nieprzyzwoicie czy-sto.
Jak już wspomniałem, wyeliminowaliśmy nawozy sztuczne i rzadko mierzymy parametry wody. Wystarcza obserwacja roślin. W jednym ze zbiorników mnożą nam się jak króliki zbrojniki niebieskie, albinosy. W sytuacjach awaryjnych używamy ich jako pogotowia ratunkowego. Jeżeli w którymś akwarium hydroponika jest głodna (Ania to widzi, bo ja, jak każdy facet mam ograniczoną zdolność rozróżniania kolo-rów), przenosimy kilka lub kilkanaście wypasionych okazów i tym sposobem rybie kupy się bilansują z zapotrzebowaniem roślin, a orkiestra gra dalej.
Efektywne mikroorganizmy (EM)
Pewnego dnia zadzwonił do Ani rolnik spod Warszawy, zainteresowany akwa-poniką w dużej skali, który na własne oczy chciał zobaczyć naszą akwaponikę akwa-rystyczną. Przyjechał do nas. Od niego po raz pierwszy usłyszeliśmy o efektywnych mikroorganizmach. Nie będziemy zgłębiać szczegółów, bo jest to temat na nowy ar-tykuł. Pokazał nam fotografie usytuowanych obok siebie doświadczalnych poletek, na których ewidentnie widać było różnicę, pomiędzy uprawą tradycyjną, a opartą o EM-y. Po jego całodziennej wizycie efektywne mikroorganizmy tak bardzo zapętliły umysł mojej żony, że tym razem to Ona udała się na nasz wieczorowy uniwersytet. Tam znalazła dr Marcina Sitarka. Wkrótce, Pan Marcin wraz z żoną byli naszymi go-śćmi. Pan Sitarek zajmuje się oczyszczaniem dużych zbiorników wodnych metodami naturalnymi. Na kolejnym spotkaniu podlaskich akwarystów, które nota bene transmi-towaliśmy na żywo w internecie, opowiedział o swoich doświadczeniach. Wszyscy uczestnicy spotkania dostali EM-y do wypróbowania w swoich akwariach. Opinie były różne – od entuzjastycznych, do skrajnie krytycznych. Jedno wiemy na pewno – efektywne mikroorganizmy będą ważne w rozwoju akwaponiki, ale wymagają badań laboratoryjnych. Jest to kolejna terra incognita.
Stosujemy EM-y w naszych akwariach, bardzo ostrożnie, podchodząc jak pies do jeża. Jedno wiemy już na pewno – wspomagają rozwój roślin, a co ważniejsze – znakomicie czyszczą podłoże. Wcześniej, każde przesadzenie roślin powodowało totalne zmętnienie wody w akwarium. Teraz możemy bezkarnie wyciągać żabienice i inne rośliny o rozbudowanym systemie korzeniowym. Zmętnienie wody występuje tylko wokół rośliny. Ryby podpływają, szukając czegoś do zjedzenia, a tu nic, zero, null. EM- wszystko zjadły.
Biotopy
Cała ta pisanina dotyczy akwarium ogólnego. Nie dam się oczywiście pokroić za to, że przewagi nie mają u nas gatunki amazońskie, bo mają. Używając języka wybrańców narodu, naszych szanownych Posłów RP, „pochyliliśmy” się nad możli-wością zastosowania akwaponiki do różnych biotopów, z akwarium morskim włącz-nie. Z tego „pochylania się” wyszło nam, że można. W kwiaciarniach można kupić wiele roślin doniczkowych, znakomicie nadających się do filtra hydroponicznego, po-chodzących z najróżniejszych stron świata, z czego zwykle nie zdajemy sobie spra-wy. Podczas którejś nocy studiowania na wieczorowym uniwersytecie „pochyliłem się” nad sprawdzeniem, co rośnie wokół rzek Amazonii, jezior Malawi i Tanganika, rzek Azji Południowo – wschodniej, Ameryki Łacińskiej Afryki Środkowej i Japonii. Dużo, bardzo dużo tych dla nas egzotycznych roślin można po prostu kupić w kwia-ciarni. Czy ktoś wie, skąd pochodzą tak popularne rośliny doniczkowe jak juka, dra-cena, fikus, oleander, difenbachia, trzykrotka, storczyki i wiele, wiele innych? Czy ktoś z Was, kto ma choć najmniejszą roślinkę doniczkową na parapecie sprawdził, skąd (często jako chwast) pochodzi? A czy wiecie, że w Polsce mamy rośliny słono-lubne, otaczające nadmorskie jeziora i niekoniecznie mangrowce mogą zająć się fil-tracją hydroponiczną „morszczuków”?
Rośliny
Zadaliśmy już tyle pytań w tym artykule, że zadamy jeszcze jedno – czy Wa-szym zdaniem można uprawiać ziemniaki w hydroponice? No dobrze, nie pukajcie się w czoło – jednak można. Wystarczy wrzucić do googla hasło „potatoes in hydro-ponics”, by dowiedzieć się, że można. Tak się jakoś złożyło, że nie eksperymentowa-liśmy z kartoflami, ale włożyliśmy do filtra roślinę, która też ma bulwy na korzeniach – popularny od lat 60. asparagus. Po kilku tygodniach korzenie wyszły z koszyka i po-kazały nam coś takiego:
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
15. Bulwy asparagusa
Autor: Aleksander Bielski
Bazylia, znana i ceniona przez koneserów ze względu na swój zapach przy-prawa też nam sprawiła niespodziankę. Najpierw błyskawicznie wykształciła potężną bryłę korzeniową, a potem „pochyliła się” nad przejściem do formy krzewiastej. Udało jej się to znakomicie.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
16. Krzew bazylii
Autor: Aleksander Bielski
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
17. Zdrewniałe łodygi bazylii
Autor: Aleksander Bielski
„Jakie rośliny nadają się do hydroponiki ?” – takie pytanie zadawaliśmy na fo-rach, gdy uczyliśmy się hydroponiki. Może świeże powietrze nam zaszkodziło, może piwo, może te niesamowite „komarowe” letnie wieczory - faktem jest, że zbyt późno zauważyliśmy, że odpowiedzi na tak postawione pytanie bardzo życzliwi nam ludzie udzielali na zasadzie „kopiuj wklej”. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w każdym ze-stawie na pierwszym miejscu, przed skrzydłokwiatem pojawiał się „lucky bamboo”? Tymczasem ta trawa kompletnie nie nadaje się do hydroponiki. Gnije bardzo szybko !!! Testowaliśmy ją zarówno w złożu zraszanym jak też w NFT i nic – totalna kicha. Mamy w filtrach skrzydłokwiat. Wiemy już, które odmiany nadają się do hydroponiki. Jakoś nikt nie uprzedził, że najbardziej popularna odmiana dorasta do 2 m wysokości !!!.
Bluszcz – jest to absolutne, totalne, hydroponiczne mistrzostwo świata. Ta roślinka ma wiele przydatnych możliwości – bardzo szybko rośnie, w przeciwieństwie do wielu kobiet, nie jest wymagająca, potrafi zachwycić, jak większość kobiet i zabić wszystko dookoła, co może stanowić dla niej konkurencję. Kilka przykładów:
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
18. Bluszcz w hydroponice - widok z zewnątrz, z drugiej strony szyby
Autor: Aleksander Bielski
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
19. Bluszcz wyjęty z hydroponiki
Autor: Aleksander Bielski
Próbowaliśmy, niestety bezskutecznie uprawiać truskawki i sałatę w hydropo-nice. Teraz już wiemy, dlaczego bezskutecznie – sadzonki włożyliśmy do akwarium ze złożem zraszanym.
Proszę się Zalogować lub Zarejestrować, jeżeli chcesz zobaczyć obrazek dołączony do postu
20. Wykiełkować, wykiełkowało
Autor: Aleksander Bielski
A trzeba było przenieść do hydroponiki NFT.
Praktyczne rady – koszyki, poziom wody
Pierwszy nasz filtr hydroponiczny wypełniony był 50 litrami keramzytu i był fil-trem zraszanym – taka mała dżungla stale polewana wodą. Zielsko świetnie się tam czuło i jak pokazaliśmy na fotografiach rozbestwiło się w pewnym momencie, wrasta-jąc w keramzyt. Trzeba było nad nim jakoś zapanować, bo filtr zaczął się zatykać i przed zalaniem kilkakrotnie ratowała nas rurka, którą nazwałem wcześniej „ostatnią deską ratunku”. Po wspomnianym już „resecie” włożyliśmy całe to roślinne towarzy-stwo osobno do plastikowych koszyków i to rozwiązanie okazało się kolejnym strza-łem w „10”. Teraz w każdej chwili możemy każdą panoszącą się roślinkę wyjąć, przy-ciąć i poskromić.
Dla zainteresowanych akwaponiką dobra rada – należy przewidzieć regulację poziomu wody w filtrze. Każdy nowy roślinny mieszkaniec hydroponiki musi przejść aklimatyzację, zanim dobrze poczuje się w nowym domku. Poczuje się dobrze, gdy jego korzenie dostaną dużo wigoci, zanim przebiją się przez koszyk. Kiedy już poko-nają tę przeszkodę i zaczną pić płynącą po dnie filtra wodę z akwarium, poziom wody w filtrze trzeba koniecznie (!) opuścić. Dlaczego? - korzenie potrzebują powietrza. Ostatnie już odwołanie się do krowiej kupy – czy ktoś z mieszczuchów wie, dlaczego chłop wiosną i jesienią orze ziemię? To proste – korzenie roślin, ale też bakterie, któ-re w niej zamieszkają potrzebują powietrza. W hydroponice tylko końcówki korzeni pobierają jedzonko, reszta korzeni musi oddychać. Proste? Nam zajęło to dwa lata, żeby powiązać to wszystko do kupy (tym razem nie krowiej).
Co dalej?
Przymierzamy się do budowy akwarium biotopowego o pojemności 2 000 l dla naszych altumów, które z konieczności trzymamy na razie u kolegi. Projekt, z kolejną generacją filtra hydroponicznego jest od dawna gotowy. Wszystko będzie maksymal-nie zbliżone do warunków naturalnych – ryby, wystrój dna, tło, oświetlenie, zielsko wodne, parametry wody i rośliny w hydroponice. Do pokonania został tylko jeden ma-ły problem – finanse. Damy radę
Anna i Aleksander Bielscy
- 0
Re: Artykuł w Magazynie Akwarium
Elaborat w czystej postaci .
Podziwiam takich ludzi.
Podziwiam takich ludzi.
- 0
Pospiech w akwarystyce jest wskazany podczas zbierania wody z podłogi.
Re: Artykuł w Magazynie Akwarium
Dzięki, ale co tu podziwiać. Po prostu wciągnęło nas i nie odpuszcza
- 0
Re: Artykuł w Magazynie Akwarium
Prawdziwych facetów poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. - pewien polityk
- 0
Pospiech w akwarystyce jest wskazany podczas zbierania wody z podłogi.
Re: Artykuł w Magazynie Akwarium
Wybaczcie odświeżanie starego tematu, ale idealnie pasuje do mojego pytania. Chciałem spróbować hodowli czegoś w baniaku. Poszedłem do parku i przytaszczyłem parę pędów bluszczu - wylądowały przyczepione do ściany i zanurzone w akwarium, zobaczymy czy się ukorzenią.
Zastanawia mnie jedno - bluszcz jest niby rośliną trującą, nie zaszkodzi mieszkańcom akwarium?
Zastanawia mnie jedno - bluszcz jest niby rośliną trującą, nie zaszkodzi mieszkańcom akwarium?
- 0
- Nowy na forum
- Posty: 2
- Rejestracja: 20 lut 2017, 16:52
- Lokalizacja: asd111
- Reputacja: 0
- GG: 0
Re: Artykuł w Magazynie Akwarium
każde zielsko ma zamknięty system korzeniowy ,przygotowany do zasysania wartości odżywczych, trują tylko tych którzy chcą je zjeść ,taki mechanizm obronny
- 0
Do kuli, nadają się tylko cukierki !
Re: Artykuł w Magazynie Akwarium
No tak a wsadzając taką ułamaną szczepkę do akwarium? Ew jak jakaś ryba zje korzenie ?
- 0
- Nowy na forum
- Posty: 2
- Rejestracja: 20 lut 2017, 16:52
- Lokalizacja: asd111
- Reputacja: 0
- GG: 0
Re: Artykuł w Magazynie Akwarium
Nie spotkałem się z sytuacją otrucia ryby przez bluszcz , a kilka razy próbowałem obsadzić nim wystające korzenie lub skałki, przy częściowym zanurzeniu owego bluszczu -- każdorazowo zgon następował szybciej lub wolniej tyle, że u chwasta, a nie ryby a np. poskoczki lub nawet kraby łaziły po nim bez specjalnych zachamowań.
- 0
Mann am Boden
Posty: 8
|Strona 1 z 1
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość